O tym jak trudno zaadaptować najsłynniejszą powieść Michela Houellebecqa, przekonali się twórcy jakiś czas temu wyświetlanego na polskich ekranach niemieckiego filmu na podstawie "Cząstek elementarnych”. Wyrugowali z niego doszczętnie całą gorycz myśli i obserwacji pisarza, skupiając się niemal wyłącznie na fabularnym przebiegu zdarzeń. Powstała z tego gatunkowa hybryda - coś pomiędzy nieco bardziej wyrafinowanym porno a romansem z rzekomymi ambicjami.

Reklama

Spektakl Wiktora Rubina idzie w poprzek oczekiwaniom widzów i wbrew hasłom ukutym przez wrocławskich PR-owców. To, co w powieści skandalizujące i tyczące się seksualnego uprzedmiotowienia bohaterów, ich sprowadzonego do kilku mechanicznych ruchów życia erotycznego, zostaje złagodzone i sprowadzone wyłącznie do poziomu deklaracji. Nie, nie oczekuję od reżysera i aktorów scenicznej pornografii, a jedynie wyciągnięcia wniosków z repertuarowego wyboru. Owszem, wykonawcy nie boją się wypowiadać głośno słów, których w druku nie przytoczę. Ale co z tego, skoro otrzymujemy w ten sposób tylko wykastrowaną, bo przyciętą na potrzeby trwającego 140 minut przedstawienia relację z "Cząstek elementarnych”. Ginie gdzieś bezpowrotnie jej gorycz, niezwykle rzadki we współczesnej literaturze nihilizm, niknie nienawiść, z jaką Houellebecq opisuje świat i swoich bohaterów. Opętany obsesją seksu Bruno (Wiesław Cichy) to w spektaklu Teatru Polskiego tylko w gruncie rzeczy niegroźny sfrustrowany satyr, chwilami furiat, a innym razem niezbyt efektowny rezoner. Jego brat Michel w ujęciu Adama Cywki nie jest żadnym niewolnikiem naukowych paradygmatów, a jedynie człowiekiem bez właściwości, i jako taki ledwie przemazuje się przez scenę.

Z inscenizacji Rubina wyparowały też ironia i nieskrywany cynizm pisarza. Mówiono słusznie o "Cząstkach”, że Houellebecq pisał je samą wściekłością, jakby słowa miały moc rozsadzenia mieszczańskiego porządku świata, rozdając razy na prawo i lewo. Tym trudniej mi zrozumieć letnią temperaturę przedstawienia. Nie sądzę, żeby nijaka psychodrama z elementami pantomimy mogła nie tyle kogokolwiek oburzyć, ale choćby zmusić do bardziej ożywionej dyskusji. Wydaje się, jakby Rubin i jego współpracownicy przestraszyli się "Cząstek”, dlatego swoim spektaklem przeszli w istocie obok powieści Houellebecqa. W ich ujęciu rzecz o dzisiejszym kresie cywilizacji wygląda w gruncie rzeczy dobrotliwie. Ot, są ludzie, którym tylko seks w głowie. To wiemy i bez książki, a przede wszystkim bez wizyty w Teatrze Polskim we Wrocławiu.

Mają te "Cząstki elementarne” może ze dwie sekwencje, gdy zapomina się o dojmującej nudzie całości. Zawdzięczamy je Kindze Preis, która obdarza Annabelle smutkiem zmarnowanego życia bez przeszłości i nadziei na przyszłość. Kiedy się patrzy na puste oczy Preis, tym bardziej żal zmarnowanej szansy na przejmujący teatr. Bo przecież i sceniczne "Cząstki elementarne” mogły być krzykiem rozpaczy, złamanym szyderczym śmiechem. Nie wyszło. Wiktor Rubin nie znalazł klucza do powieści. Może następnym polskim inscenizatorom pójdzie lepiej.