Wrocławskie Nowe Horyzonty swą formułę już odnalazły, Dwa Brzegi pod artystycznym kierownictwem Grażyny Torbickiej wciąż ostatecznego kształtu poszukują. Torbicka chce łączyć brzegi. Pokazywać kino niezależne i zapraszać wielkie gwiazdy. Nawiązywać dialog z widzem na tle monitorów pokazujących jej telewizyjne relacje z Cannes czy Wenecji. Program stara się bilansować to, co niszowe z tym, co ma duże szanse przyciągnąć większą liczbę widzów.

Reklama

Inwazja młodych

Tak się złożyło, że większość spośród kilkunastu festiwalowych premier były to filmy młodych reżyserów z Europy, Ameryki i Azji zauważone na innych światowych festiwalach. Różne to były filmy. Hiszpańscy "Złodzieje" mimo ciekawego zderzania liryzmu z brutalnym realizmem rozczarowali, bo ich twórca Jaime Marques, wnikając w zawiłości umysłu młodego przestępcy, prawie zupełnie zaniedbał emocjonalną stronę portretu głównego bohatera, co powoduje, że jego los niewiele nas, mimo dramatycznych zapętleń, obchodzi. Potwierdziła się opinia o sensacyjnym zwycięzcy ostatniego Berlinale - brazylijskich "Elitarnych" jako o filmie przeciętnym, konwencjonalnym i przewidywalnym.

Znacznie ciekawsze były belgijskie "Dni bez miłości" niebanalnie rozgrywające schemat dojrzewania do dorosłości na przykładzie losów kilkorga przyjaciół. Prawdziwym odkryciem okazało się jednak tajwańskie "Cudowne miasto" Adityi Assarata nagrodzone wcześniej w Rotterdamie. Nieśpieszny, oszczędny dramat rozegrany w scenerii małego miasteczka odbudowującego się po tsunami. Nie ma tu rajskich plaż, kolorowego tłumu turystów z Zachodu, jest za to ponury miejski pejzaż i para życiowych rozbitków, których spotkanie nie ma szans skończyć się łatwym happy endem. Każda postać jest tu enigmą, każda ma swoją powoli odkrywaną tajemnicę, a sama akcja przypomina labiryntową łamigłówkę, w której nic nie jest oczywiste, nie wszystkie zagadki do końca się rozwiązują, a dramaturgia przypominająca nieco styl Wanga Kar Waia opiera się na celebrowaniu drobiazgów, aranżowaniu mikrozdarzeń pozwalających przyjrzeć się w zbliżeniu przez lupę uciekającym od życia ludziom zagubionym w szarej beznadziei.

Powroty mistrzów

Z obserwacji drobnych zachowań, gestów utkane jest również najnowsze dzieło niezawodnych braci Dardenne - "Milczenie Lorny". W centrum wydarzeń także i tutaj mamy parę skazanych na siebie wyrzutków: emigrantkę z Kosowa dzięki fikcyjnym małżeństwom aranżowanym przez mafię zdobywającą prawo pobytu w Belgii i jej niepotrzebnego już męża - narkomana. Na ekranie zaś z wolna rozgrywa się czarny kryminał o ludziach uwikłanych w zło zamieniający się z czasem w moralitet ubrany w formę chrześcijańskiego misterium wiary, winy i odkupienia. Bez bezpośrednich odniesień, zaszyfrowanych aluzji w naturalny sposób rzeczywistość i uwięzieni w niej bohaterowie zyskują metafizyczny sens. Tak działa tylko wielkie kino. Były w Kazimierzu i inne filmy uznanych mistrzów: bardzo dobry ostatni film wielkiego Roberta Altmana pod znaczącym tytułem "Ostatnia audycja", zamykające muzyczną trylogię Carlosa Saury - "Fados" czy nieudany, tautologiczny najnowszy film Emira Kusturicy "Obiecaj mi!". Mistrzowie obecni byli jednak głównie w retrospektywach, wpisani w cykle tematyczne.

Wspomnienia rewolty

Reklama

Najciekawiej zaprezentowały się filmowe odbicia rewolty 1968 r. Te bezpośrednie, ujmowane z historycznej i współczesnej perspektywy w "Marzycielach" Antonioniego, "Hair" Formana, "Nieznośnej lekkości bytu" Kaufmana, "Inwazji barbarzyńców" Arcanda, "Zwyczajnych kochankach" Garrela. I te pośrednie, choć czytelne, w "Jezusie Chrystusie Zbawicielu" Geyera czy znakomitej krótkometrażówce "Rewolucja" Martina Rosete. Próbę konfrontacji pokolenia 68 ze współczesnymi buntownikami podjął Hans Weingartner w znanych i u nas "Edukatorach". Sceny z dokumentalnego "Maja ’68" przypominają niemal do złudzenia dzisiejsze manifestacje alterglobalistów. Tyle że na transparentach Mao Tse Tunga zastąpił Trocki. Pytania, problemy, obszary sporu pozostały te same. Zmieniły się niektóre diagnozy, zawaliły niektóre utopie, przesunęły punkty ciężkości. Pokazuje to Weingartner w swoim najnowszym filmie "Free Reiner". To historia telewizyjnego producenta, który gdy przekonuje się, jak telewizja ogłupia, z pomocą ofiary własnych manipulacji i drużyny bezrobotnych postanawia telewizję zmienić, fałszując rankingi oglądalności. Weingartner popada w populistyczną demagogię, raz telewizję parodiuje, posuwając się do groteskowych wykoślawień, raz demonizuje, aranżując współczesną dystopię. Chwytliwe hasła obciążające medialne manipulacje funkcją narzędzia kontroli nad ogłupiałym społeczeństwem rozmienia na proste recepty na osiągnięcie szczęśliwości. Wystarczy zmienić telewizję oraz konsumpcyjne przyzwyczajenia i wszystko będzie dobrze. Trudno jakoś podzielać ten optymizm, zwłaszcza zamknięty w nieprzekonującej, przegadanej formie.

Filmowo, choć zabrakło wielkich odkryć, nie było w Kazimierzu źle. Była też atmosfera. Szczególny magiczny klimat miały prezentacje muzycznego kina w scenerii kazimierskiego zamku. Gorzej z rozmowami o kinie ujętymi w ramy telewizyjnej konwencji. Niekiedy udawało się przełamać powierzchowność. Choćby podczas mistrzowskiej lekcji kina Wojciecha Marczewskiego, która przybrała formę twórczej spowiedzi. Takich przełamujących dystans momentów nieco zabrakło, ale i tak Dwa Brzegi obok Wrocławia czy Zwierzyńca stają się obowiązkowym przystankiem na wakacyjnej trasie kinomanów podróżujących po letnich festiwalach.