Jest bogaty, bo jest sławny. Jest sławny, bo mówią o nim media. A media mówią o nim, bo jest bogaty. Koło się zamyka i piszemy kolejny artykuł o Damianie Hirście, artyście, który w kunszcie zarabiania pieniędzy dawno prześcignął Andy’ego Warhola.

>>>Przeczytaj o najdroższym dziele Hirsta

Reklama

W zeszłym roku Damien Hirst oślepił świat ekstrawagancką błyskotką: pokazał platynowy odlew ludzkiej czaszki inkrustowany brylantami za 12 milionów funtów - 8601 kamieni o łącznej wadze 1106 karatów. Brylanty pokrywają całą czaszkę - z wyjątkiem ludzkich zębów, w które Hirst wyposażył szczękę swojej rzeźby. Praca, ostentacyjne memento mori opowiadające o dwóch wielkich namiętnościach współczesności - bogactwie i śmierci - nazywa się "Na miłość boską!". To cytat z mamy Hirsta, która bezradna wobec jego wybryków zwykła rozkładać ręce i wołać: "Damien, na miłość boską, co ty jeszcze wymyślisz!".

Cwane posunięcie Midasa

Co jeszcze? Niesforny Damien wymyślił właśnie posunięcie, które jeszcze raz zapewniło mu obecność na czołówkach gazet, postawiło w idiotycznej sytuacji ludzi, którzy przez 20 lat pomagali budować jego oszołamiającą karierę, i złamało najbardziej niełamliwe zasady rynku sztuki. Eleganckie wnętrza domu aukcyjnego Sotheby’s przy New Bond Street w Londynie świetnie się nadają do eksponowania zabytkowych serwisów z porcelany. W poniedziałek 15 września musiały pomieścić jednak zatopione w formalinie rekiny, owce, byki oraz zebrę, witraże z motyli, magazyn leków, ogromną kolekcję obrazów i innych wytworów artystycznych, które imperium Hirsta wyprodukowało przez ostatnie dwa lata. Artysta postanowił zalać rynek swoją sztuką i rzucił na aukcję 223 dzieła. Ich wartość szacowano na 112 milionów dolarów; pierwsza sesja trwającej całą dobę aukcji przyniosła 127 milionów.

Hirst to artysta, który nazywa rzeczy po imieniu. Najdroższą pracę na wystawie nazwał więc "Złoty cielec". To zakonserwowane w formalinie zwłoki białego byka, z rogami i kopytami ze szczerego złota. Żeby wszystko było jasne, zwierzę zostało jeszcze przyozdobione złotą koroną. Damien Hirst nie od dziś jest czcicielem złotego cielca. Kiedy w latach 30. XX wieku papież surrealizmu Andre Breton wyrzucał Salvadora Dali ze swojego ruchu, ułożył złośliwy anagram nazwiska malarza: Avida Dollars - chciwy dolarów. Dali jest jednak daleko za Hirstem. Jego menedżer Frank Dunphy nazywa artystę "największym zbieraczem dolarów w historii sztuki" i wycenia dziś Hirsta na kwotę bliską miliarda.

Wielkie pieniądze? Kiedy mowa o Hirście, to żadna nowość, zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że jego sztuka przekłada się na sumy dla normalnego człowieka abstrakcyjne. Tym razem jednak afera polega nie na tym ile, lecz w jaki sposób Hirst zarabia. Na rynku sztuki obowiązuje niepisana, ale nienaruszalna zasada. Domy aukcyjne nie sprzedają nowych prac żyjących artystów. Tym zajmują się galerie i pracujący w nich dealerzy. Laikowi może wydać się to niewielką różnicą, ale właśnie na niej opiera się ekonomia współczesnej sztuki. Hirst swawolnie tę ekonomię rozregulowuje. Marszandzi artysty - Jay Jopling z londyńskiej galerii White Cube i potężny Larry Gagosian, właściciel artystycznego imperium z Nowego Jorku - zostali tym razem wyślizgani z interesu. Obaj starali się robić dobrą minę do złej gry i pojawili się na londyńskiej aukcji. Nie omieszkali jednak zauważyć, że ich zdaniem Hirst psuje rynek. Galerie w przemyślany sposób budują wizerunek swoich artystów, reglamentują sprzedaż: nie wystarczy mieć pieniądze, aby kupić sobie Hirsta. Trzeba zostać zweryfikowanym i udowodnić, że jest się kolekcjonerem z prawdziwego zdarzenia. Aukcje są demokratyczne: tu liczy się tylko wypchany portfel, a wielu nabywców pozostaje anonimowych jak nieznany bogacz, który 15 września kupił za 18 milionów dolarów "Złotego cielca". - W sztuce jest cholernie dużo pieniędzy, tyle że artyści ich nie dostają. To casus Van Gogha: kabzę nabijają sobie wszyscy z wyjątkiem artysty - odpowiada na narzekania galerzystów Hirst.

Reklama

223 dzieła w dwa lata

Niektórzy zadają jeszcze pytanie: czy działalność Damiena Hirsta w ogóle jeszcze jest sztuką i dokąd nas to zaprowadzi? Ale to raczej bezsilne płacze nad rozlanym mlekiem. Hirst mógłby nazywać się Pan Sztuka Współczesna - być może nikt tak dobrze jak on nie usposabia jej dzisiejszego ducha trawionego potrzebą coraz to nowych i zawsze silniejszych bodźców, uciekającego desperacko przed nudą i strachem, poddanego dyktatowi marketingu i snobizmu. Sztuka takich artystów jak Hirst ekspresowo legitymizuje posiadaczy nowych pieniędzy; zwłaszcza że na świecie zbyt szybko przybywa bogaczy, aby dla wszystkich starczyło dzieł starych mistrzów. Hirsta kolekcjonuje gruziński magnat surowcowy Boris Ivanishvili i córka emira Kataru Sheikha al-Mayassa al-Thani, kupują go Rosjanie. "Rynek sztuki jest większy, niż ktokolwiek zdaje sobie sprawę" - ogłasza Hirst. "Kocham sztukę i widzę, że nie ja jeden - wszyscy mamy przed sobą wspaniałą przyszłość" - dodaje.

Czy przyszłość, którą w teraźniejszości realizuje Hirst, jest rzeczywiście wspaniała? Midas sceny artystycznej może uosabiać ducha współczesnej sztuki, ale od dawna nie jest artystą w konwencjonalnym sensie tego słowa. Wystarczy spojrzeć jeszcze raz na wystawione w Sotheby’s 223 dzieła wyprodukowane w ciągu zaledwie dwóch ostatnich lat. W słynnej Warholowskiej Fabryce nikt nawet nie marzył o takiej wydajności. Za Hirstem stoi sześć studiów w trzech miastach w Anglii i 180 wykonawców - artystów i techników. Hirst od dawna nie maluje obrazów, bo - jak mawia - to "k...wsko żmudna robota", którą inni wykonują lepiej. Rzuca pomysły do realizacji, ale w szczegółach zostawia wykonawcom dużo swobody i niekoniecznie zawraca sobie głowę oglądaniem swoich dzieł na żywo - często zatwierdza je na podstawie zdjęć. Hirst jest też dziś największym importerem egzotycznych motyli w Wielkiej Brytanii. Ogrody zoologiczne nie czekają na telefon od artysty i same zgłaszają się z ofertami sprzedaży martwych zwierząt na potrzeby formalinowych instalacji. Przedsiębiorstwo Hirst jest wielobranżowe - sprzedaje autorskie dżinsy po 4000 dolarów za parę, prowadzi restauracje. Po zamknięciu najsłynniejszej z nich, londyńskiej Pharmacy, Hirst rzucił całe wyposażenie knajpy na aukcję. Kolekcjonerzy sztuki zabijali się, aby kupić używane kieliszki i sztućce. Artystyczną korporacją zawiaduje nie kurator lub marszand, lecz Frank Dunphy, menedżer, który przyszedł do sztuki z branży cyrkowej i wcześniej reprezentował klownów oraz żonglerów.

Damien Hirst jest sensacją dnia, teraźniejszością sztuki współczesnej. Być może zapowiada także jej przyszłość, a jeżeli tak jest w istocie, to trzeba będzie przyzwyczaić się do rozumienia przez pojęcie sztuki czegoś zupełnie innego niż dotychczas.