Talmudyczne spory, kto był najlepszym malarzem w Gruppie, nigdy się nie skończą, to rzecz gustu. Fakty są takie, że w istniejącej w latach 1982 - 1992 formacji doszło od niecodziennego skupienia talentów. Pod ciśnieniem rzeczywistości schyłkowej komuny te talenty eksplodowały. Co więcej, z czasem Gruppa zdaje się jeszcze zyskiwać; namalowane w latach 80. obrazy ogląda się dziś świetnie, współcześnie trudno znaleźć coś równie mocnego. Weźmy chociażby Pawła Kowalewskiego, w oczach wielu to właśnie on uchodził za najbardziej błyskotliwego artystę z Gruppy. Kowalewski z lat 80. to kultowy malarz, miał talent do tworzenia ikonicznych obrazów, które jak "Mon cheri bolsheviq" weszły do klasyki. Był polityczny, mistyczny, egzystencjalny, wisielczo zabawny, potrafił być brutalny i punkowo brudny. Malował brawurowo. Nokautował widza dwoma szybkimi uderzeniami. Pierwszym był obraz zdominowany przez mocne, dosadne, agresywnie malowane figury o sile znaku, wwiercające się w oczy wibrującą kolorystką. Drugi strzał to tytuł - często malowany w obrazie lub doczepiany do niego na płóciennej szarfie - błyskotliwa puenta rozszerzająca pole znaczeń, uruchamiająca lawinę skojarzeń: "Tajemne przejście przez samego siebie", "Pięści w kieszeniach, czyli bardzo wkurwiony robotnik", "Dwaj mężczyźni urągają Bogu", "Gdzie powiesić Matkę Boską".
Gruppowców zaliczano do Nowych Dzikich. Kowalewski miał dzikość w sercu, ale nie był uzależniony od dzikości. Na początku lat 90., kiedy skończył się okres burzy i naporu, Kowalewski pokazał inne malarstwo, analityczne, strukturalne, zmieszczone w projektach "Ćwiczenia z estetyki, w jakiej wyrastałem" i "Znaki orientacyjne, które są konieczne, by uniknąć szaleństwa". W tym także był świetny. A zaraz potem Paweł Kowalewski wycofał się ze sztuki; milczenie "cudownego dziecka" Gruppy trwa od dobrych 15 lat.
Pełna recenzja ukaże się w piątkowym dodatku kulturalnym DZIENNIKA
"Ja zastrzelony przez Indian po raz drugi"
Paweł Kowalewski
Appendix2, Warszawa
do 15 lutego