"Braterski pocałunek" zniknął, aby latem zostać odmalowany w ramach wielkiego artystycznego happeningu. Razem z pozostałymi 105 muralami, które tworzą East Side Gallery, najdłuższą na świecie galerię pod gołym niebem i kultowy punkt na mapie miasta przez 28 lat podzielonego na pół "żelazną kurtyną z betonu". Prace właśnie się rozpoczęły.

Reklama

Sygnał "malarze do pędzli" tak jak 20 lat temu dał Kani Alavi. Pochodzący z Persji malarz i grupka zaprzyjaźnionych z nim berlińskich artystów wymyślili wówczas, aby pomalować przynajmniej kawałek berlińskiego muru. Zanim w całości rozbiorą go dźwigi i buldożery wysłane przez władze miasta, które chciało jak najszybciej zrosnąć się po prawie trzech dekadach wymuszonego przez zimną wojnę podziału. Grafficiarze wybrali fragment biegnący wzdłuż wschodniego brzegu Szprewy między dworcem wschodnim, a mostem Oberbaum w dzielnicy Friedrichshain. "To był wyścig z czasem. Mur upadł jesienią, a my już zimą ruszyliśmy z pędzlami i drabinami. Malowaliśmy, a władze demontowały. Udało nam się wydrzeć im jakieś półtora kilometra" - mówi DZIENNIKOWI Alavi. W projekcie wzięło udział 118 grafficiarzy z całego świata. Przyjechało kilku Amerykanów, Rosjan, a nawet ktoś z Korei. No i oczywiście Niemcy z Zachodu i ze Wschodu "obwąchujący się" po latach życia w dwóch osobnych państwach.

Birgit Kinder zajechała na Friedrichshain trabantem, wyjęła farby i namalowała na murze... własny samochód. Tak powstała jedna z najbardziej znanych prac East Side Gallery. "Trabi ma białą karoserię tak jak większość egzemplarzy tej dumy wschodnioniemieckiej motoryzacji. W żargonie enerdowskich reklamówek mówiło się eufemistycznie, że jest w >kolorze papirusu<. Ale dach ma żółty jak szampan. Chciałam pokazać, że my, na wschodzie, też mamy ułańską fantazję" - mówi DZIENNIKOWI autorka kultowego graffiti. Mural Birgit Kinder zrobił karierę, bo był trafnym komentarzem do sytuacji politycznej tuż po upadku muru. Gdy minęła pierwsza euforia, okazało się bowiem, że zjednoczenie będzie dla Niemców ze wschodu trudnym wyzwaniem. "Nie chcieliśmy być ubogimi krewnymi. Potrzebowaliśmy wtedy czegoś, co podbuduje naszą wartość w obliczu spotkania z lepiej sytuowanymi zachodniakami. Znaleźliśmy to, powtarzając, że to my sami przez wielotysięczne pokojowe manifestacje i masowe wyjazdy na Zachód daliśmy kluczowy impuls do upadku muru i zjednoczenia. I że to wszystko obyło się bez rozlewu krwi" - wspomina Kinder. Także sam tytuł "Test the Best" (sprawdź, co jest najlepsze) miał być buńczuczną odpowiedzią na hasło reklamowe tytoniowej firmy Reemtsma "Test the West" (sprawdź, jaki jest zachód), które były rarytasem w NRD.

Niedaleko malującej trabanta Birgit Kinder na drabinie siedział Thierry Noir. Wśród malarzy tworzących East Side Gallery był weteranem. Francuz przeprowadził się do Berlina Zachodniego w latach 80., gdy ta enklawa zachodniego świata wyrosła na centrum europejskiej kontrkultury. Mieszkali tam wówczas David Bowie, Iggy Pop i Lou Reed. Przyjechał więc i młody anarchista z Lyonu. "Żyłem na Kreuzbergu, tuż przy murze. Razem z innymi całymi dniami czailiśmy się na odpowiedni moment, aby podkraść się i namalować na nim graffiti" - mówi nam Noir. Ich artystyczna partyzantka była wówczas aktem heroizmu, bo mur stał formalnie już na terytorium NRD i był pilnowany przez tamtejszych pograniczników. "To był jeden wielki turniej. Stworzyć mural w pobliżu często uczęszczanych miejsc, np. placu Poczdamskiego, to jeszcze było małe piwo. Tam enerdowscy policjanci, którzy nie chcieli złej prasy na zachodzie, ograniczali się tylko do komunikatów z głośnika w stylu: <Mieszkańcy zachodniej strefy! Opuśćcie natychmiast terytorium Niemieckiej Republiki Demokratycznej!>. Ale było to coś w bardziej odosobnionych miejscach, gdzie żandarmi się z nami nie patyczkowali. To był dopiero wyczyn!" - wspomina. 51-letni dziś Noir i jego kumple szybko stali się wizytówką anarchistycznego Berlina Zachodniego przełomu lat 80. i 90. "Kiedyś w knajpie poznałem ciekawego gościa. Mówił, że robi film o Berlinie, i spytał, czy nie zagram u niego samego siebie" - mówi. Tak Noir trafił na plan kultowego filmu Wima Wendersa "Niebo nad Berlinem". Jego grafiki ozdobiły też okładkę płyty U2 "Achtung Baby" wydanej w 1991 r. Ale być może najsłynniejszym berlińskim muralem jest całus Ericha Honeckera i Leonida Breżniewa. Namalował go Rosjanin Dmitrij Wrubel, komentując w ten sposób wpadnięcie NRD w radziecką strefę wpływów. Zostało ono przypieczętowane 13 sierpnia 1961 r. decyzją władz NRD o budowie "antyfaszystowskiego wału ochronnego". Mózgiem operacji był właśnie Honecker, późniejszy długoletni przywódca NRD, który próbował w ten sposób ostatecznie zatamować ucieczki obywateli na zachód. Gdy tylko żołnierze Narodowej Armii Ludowej rozpoczęli wznoszenie muru, w mieście rozpętała się psychoza. Ci, którzy od dawna rozważali przejście na drugą stronę, nagle stanęli przed koniecznością podjęcia brzemiennej w skutki decyzji.

W berlińskim muzeum przy słynnym Checkpoint Charlie do dziś można oglądać filmy z tamtych dni. Granica, którą wyznaczał wznoszony właśnie mur, dzieliła niekiedy budynki mieszkalne i dlatego na filmach widać ludzi, którzy chcieli się przedostać na drugą stronę, zawieszonych głową w dół na wysokości pierwszego piętra: za ręce ciągną ich w swoją stronę policjanci z RFN, a w górę za nogi funkcjonariusze w enerdowskich mundurach. W kulminacyjnym okresie budowy berlińskiego muru ucieczki w ten sposób próbowało nawet 1000 osób dziennie. Nie wszystkim się udało, a kilkadziesiąt osób poniosło śmierć z rąk enerdowskiej policji i żołnierzy.

Zachód ze strachu przed Rosją nie zareagował na budowę muru. "To nie jest oczywiście ładna decyzja, ale tysiąc razy lepsza niż wojna" - skomentował amerykański prezydent John F. Kennedy. A brytyjski premier Harold Macmillan dodał z anglosaską flegmą: "Władze Niemiec Wschodnich chcą oddzielić swoich obywateli jeszcze grubszą żelazną kurtyną. No cóż... nie widzę w tym nic niezgodnego z prawem." Nie było tajemnicą, że dla wielu aliantów zachodnich podział i osłabienie Niemiec było idealnym rozwiązaniem. Na kolejne dziesięciolecia temat muru zniknął więc z dyplomatycznej agendy. Wrócił niespodziewanie jesienią 1989 r., gdy NRD, a potem cały blok wschodni rozpadła się pod wpływem własnej ekonomicznej niewydolności.

Jednak historia muru nie skończyła się wraz z upadkiem wschodnioniemieckich komunistów, którzy kazali go zbudować. 1,3 km "antyfaszystowskiego wału ochronnego" zaczęło funkcjonować w odmienny sposób w zupełnie nowych warunkach. "Już dwa czy trzy lata po stworzeniu East Side zaczęli telefonować do mnie urzędnicy z rozmaitych wydziałów berlińskiego magistratu, którzy wiedzą lepiej. Proszę pana, mówili, ładny ten pański projekt, ale może by go tak zmniejszyć, pociąć, przenieść gdzieś pod dach, żeby się nie niszczył" - wspomina Kani Alevi. Szybko okazało się też, że w całym mieście pas pozostały po likwidacji berlińskiego muru stał się niezwykle łakomym kąskiem dla potężnego lobby budowlanego. Tego losu nie uniknęły też okolice East Side Gallery. Mimo protestów w 2008 r. otwarto tu halę i centrum kongresowe O2 World. Przy okazji władze wydały zgodę na przerwanie ciągłości East Side Gallery, wybijając w murze 45-metrową dziurę. Istnieją też plany budowy w okolicy supermarketu.

Te wydarzenia tylko przyspieszyły decyzję o odmalowaniu East Side, aby jak twierdzi Alavi, "stworzyć alibi dla jego istnienia". Nie obyło się bez zgrzytów. "Jesteśmy artystami, a nie niedzielnymi malarzami" - zaprotestowała grupa twórców murali, którzy uznali, że są już w innym miejscu swojej kariery niż przed 20 laty i zaproponowane im jako honorarium 3 tys. euro jest grubo poniżej ich oczekiwań. Zażądali trzy razy więcej. Negocjacje nadal trwają. Długo opór stawiał też twórca "Braterskiego pocałunku" Dmitrij Wrubel. Twierdził, że drugi raz nie da się namalować tego samego obrazka. Ostatecznie umowę zawarto - Rosjanin przyjedzie latem i będzie malował. Czy zechce coś zmienić w "Pocałunku...", pozostanie do końca jego artystyczną tajemnicą.