"Stanisław Bareja. Król krzywego zwierciadła"
Maciej Replewicz
Wyd. Zysk i S-ka 2009
Autorzy biografii sławnych ludzi stają przed dylematem, jakim charakterem pisma portretować postać, którą sportretowano już wiele razy? Można zdemistyfikować bohatera, i udowodnić, że przeszacowaliśmy jego wartość, albo napisać pean ku czci. Maciej Replewicz poszedł trzecią drogą. Jego książka co prawda jest pisana z pozycji fana, co powoduje, że momentami autor grzęźnie w zachwytach, ale zasługuje na uwagę.
Replewicz zgrabnie pożenił opowieść o życiu prywatnym reżysera z jego doświadczeniami zawodowymi. Zastosował przy tym klucz chronologiczny - nie licząc błyskotliwego prologu autorstwa Stanisława Tyma, rzecz rozpoczyna się kroniką życia rodziców przyszłego filmowca, dzięki czemu dowiadujemy się, że Barejowie mieli kłopoty z komunistyczną władzą już wtedy, kiedy ustrój w Polsce się dopiero instalował. Ojciec reżysera był wędliniarzem i jako tzw. prywaciarz znalazł się na celowniku. Nieźle prosperujący zakład kazano mu zamknąć w ramach odgórnie zadekretowanej bitwy o handel. Można rzec, że wtedy małoletni Stanisław (rocznik 1929) po raz pierwszy na własnej skórze doświadczył absurdalnej logiki, którą rządziła się Polska Ludowa. Przez cały okres PRL chronicznie brakowało mięsa, a mimo to władze szykanowały właścicieli masarni.
Jeszcze bardziej upiorną twarz peerelowskiej rzeczywistości Bareja poznał w czasie studiów w łódzkiej Filmówce. Podczas obowiązkowego, porannego biegu na przełaj, którym młodzi adepci kina musieli zaczynać dzień, wraz z kolegą pobiegli na skróty. Na oszustwie został przyłapany tylko towarzysz Barei, za co chłopakowi groziło skreślenie z listy studentów. Kto wie, jak wyglądałoby dziś polskie kino, gdyby groźby zostały spełnione. Niesubordynowanym młokosem był Jan Łomnicki. "Łom" uratował skórę tylko dlatego, że Bareja też przyznał się do oszustwa. Na wyrzucenie dwóch studentów uczelnia się nie zdecydowała.
Geneza bareizmu
Bareja wraz z Łomnickim oraz m.in. Januszem Morgensternem i Kazimierzem Kutzem tworzyli artystyczno towarzyski kolektyw. Ostatni z wymienionych, kiedy już został uznanym reżyserem, publicznie krytykował komedie przyjaciela i ukuł termin "bareizm", który stał sie synonimem kiczu i tandety, a za twórczością autora "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" ciągnął się jak tren do lat 90.
Do legendy przeszły kłopoty Stanisława Barei z cenzurą. Mało kto wie jednak, że reżysera stopowano już na poziomie scenariusza. Replewicz omawia odrzucone projekty. Niesamowicie brzmi opis scenariusza filmu "XYX". Wspólne dzieło Barei i Jacka Fedorowicza miało być parodią zimnowojennych filmów szpiegowskich i Jamesa Bonda. Fabuła przewidywała m.in. przypadkowe lądowanie w jeziorze na warszawskim Żeraniu sztucznego satelity z bronią atomową wysłanego przez wrogie mocarstwo oraz pogoń obcych agentów za zaginiona maszyną.
Jeszcze mniej znana jest historia jedynego wyróżnienia filmowego, którym Bareja został uhonorowany za życia. Okazuje się, że polskiego reżysera docenili w 1974 roku jurorzy Queens Council of the Arts w Nowym Jorku za obraz "Poszukiwany, poszukiwana";. W kraju jego twórczość była masakrowana przez decydentów, krytykę i kolegów ze środowiska. Doczekał się uznania widzów, ale mimo że jego filmy miały milionowe frekwencje, nie przekładało się to na profity finansowe. Ostatnią ratę za kupiony w latach 60. bliźniak typu kostka polska reżyser spłacił na rok przed śmiercią.
Gajos zbyt muskularny
Komedia z Wojciechem Pokorą w roli głównej, który na castingu pokonał zbyt muskularnego do tej roli Janusza Gajosa, była przełomowym tytułem w twórczości Barei. Od tej pory reżyser nie kręcił już banalnych komedii wzorowanych na przedwojennych wzorach, lecz drapieżne paradokumenty z epoki Gierka, a potem Jaruzelskiego. Tak narodził się Stanisław Bareja, bez którego obraz życia codziennego w PRL w kinie byłby wybrakowany.
"Wydaje mi się, że najważniejsza jest umiejętność widzenia komizmu tam, gdzie wydawałoby się, że nie istnieje" - mówił reżyser. Dziś taka deklaracja brzmi banalnie, ale w czasach PRL miała mocny wydźwięk. Komedia była uważana za gatunek podrzędny, artystycznych walorów odmawiali jej nie tylko smutni panowie z KC, ale też koledzy z branży, którzy chcieli recenzować świat dramatami. Bareja udowodnił, że gagi i śmiech też się do tego świetnie nadają.