"Nocna zamieć"
(oryg. "Nattfåk)
Johan Theorin
przeł. Bogumiła Ratajczak
Wyd. Czarne 2010
Ocena: 4/6



Szwecja, pełna niezamieszkanych, niezmierzonych przestrzeni, zdaje się doskonałą scenerią do uwicia kryminalnej intrygi. Położona na Morzu Bałtyckim wyspa Olandia jest wręcz kwintesencją takiej przestrzeni – pustej, mrocznej, spowitej wiecznymi mgłami. Według starych legend stanowi ona pozostałość wielkiego motyla, któremu odpadły skrzydła i zakończył swój lot w morzu. Nic więc dziwnego, że Theorin akcję swojej powieści osadza właśnie tu – a naturalna scenografia tego miejsca służy mu za bazę do skonstruowania misternej, kryminalnej zagadki.






Reklama

„Nocną zamieć” wiele łączy z popularną ostatnio szwedzką szkołą kryminału, z jej głównymi reprezentatami, Henningiem Mankellem i Stiegiem Larssonem: Theorin stawia na precyzyjną kompozycję, zaprasza – nie tylko koneserów gatunku, ale też niedzielnych czytaczy – do przeżycia trzymającej w napięciu intelektualnej przygody. Rozwija ogromny wachlarz emocjonalny między tym, co empiryczne, a tym, co metafizyczne. Próbuje rozwikłać tajemnice, stosując narrację a priori i a posteriori.

Joakim i Katrine Westinowie z dwójką małych dzieci przeprowadzają się ze Sztokholmu na północną Olandię. Zmęczeni życiem w mieście kupują stary dom w Aludden, zbudowany z drewna wyrzuconego przez morze statku, który rozbił się podczas nocnej zamieci, grzebiąc na morskim dnie wiele ofiar – legendy głoszą, że w owym domu wciąż gromadzą się dusze tych, którzy umarli w Aludden. Szczęśliwe życie rodziny przerywa tragedia: Katrine podczas spaceru potyka się na mokrych kamieniach i tonie w morzu. Joakim, zmuszony do samodzielnej opieki nad dziećmi, nie może otrząsnąć się z szoku i nieco wbrew rozsądkowi coraz intensywniej poszukuje wśród sąsiadów i w miejscowych legendach potwierdzenia złej sławy towarzyszącej domowi. Nie lubię kryminałów. Ani domów, w których straszy. Jednak doskonałe pióro Theorina tak niespiesznie naprowadza na trop, że do końca nie jestem pewna, czy to kryminał, czy studium żałoby, powieść o poczuciu straty i bezbronności człowieka wobec bezlitosnej natury i duchów przeszłości.



Szwedzki pisarz dba przy tym o precyzyjnie nakreślone tło: szajka domokrążców obrabia letniskowe domki, kierując się rzekomo przy wyborze miejsc włamań tablicą Ouja, narzędziem do spirytystycznego channelingu. Mamy też niewyjaśnioną śmierć uzależnionej od narkotyków siostry Joakima albo duchy nawiedzające jego córkę. Pozornie niepowiązane ze sobą wątki toczą się swobodnie, tworząc obraz przesiąknięty specyfiką szwedzkiej prowincji, życia uzależnionego od siły wiatru i mocy zimy, by na końcu połączyć się w jedną całość niczym kawałki puzzle i rozwikłać tajemnice przeszłości.

Przeszłości, która ukrywa zło, zawiść, niezrozumienie, nienawiść i samotność. Ale też daje ukojenie, godzi z sobą świat mistyczny i empiryczny. Theorin prowadzi akcję z realistyczną naturalnością, niespiesznie konstruuje i dekonstruuje zagadkę, skutecznie myląc tropy i wodząc nas na manowce. Wykorzystuje jednak kryminalne gatunkowe ramy do celów innych niż sama satysfakcja ze stworzenia misternej konstrukcji. Dotyka jakiejś mrocznej cząstki ludzkiej natury. Chłodno, z dystansem, bez znieczulenia. To właśnie ten antropologiczny pierwiastek zbliża go do uznanych szwedzkiej powieści noir. Ale jest też Theorin na swój sposób oryginalny, bardziej skupiony na samym nastroju, aurze niż na czysto kryminalnych przyjemnościach. Ma podobno w planach rozbudowanie cyklu luźno ze sobą powiązanych powieści, których akcja rozgrywać się będzie na Olandii. Oby równie dobrych, jak i „Nocna zamieć”.