"Bałkańskie upiory. Podróż przez historię"
(oryg. "Balkan Ghosts: A Journey through History")
Robert D. Kaplan
przeł. Janusz Ruszkowski
Wyd. Czarne 2010
Ocena: 6/6



Bałkany wciąż są dla nas zagadką, zbywaną zresztą machnięciem ręki. Zamiast podjąć próbę zrozumienia, co właściwie się działo i dzieje w tamtym regionie, z chęcią pozostajemy przy barwnych stereotypach. Zamykamy oczy i widzimy zarośniętych facetów w śmiesznych czapkach, którzy prowadzą nieustające wojny wszystkich ze wszystkimi. Potem dostrzegamy też wyniosłe cerkwie, brodatych mnichów, żałosne dyktatury, uzbrojone po zęby nacjonalistyczne bojówki, ludzi zarzynających z zimną krwią własnych sąsiadów, uchodźców przedzierających się przez zasypane śniegiem góry, ruiny zbombardowanych miast, surrealistycznych Cyganów od Kusturicy. „To jest chaos!” – jak krzyczał urzędnik stanu cywilnego w ostatniej scenie filmu „Czarny kot, biały kot”. Niełatwo połączyć to wszystko z wizją sielskiego urlopu na dalmackich wyspach i plażach Greckiej Riwiery – ale to nam w gruncie rzeczy nie przeszkadza, dopóki owe schematyczne obrazy funkcjonują oddzielnie, zlewając się w medialną papkę o nieokreślonej konsystencji.






Reklama

Przełomem w myśleniu na ten temat stały się u nas chyba dwa zbiory esejów: serbskiego etnologa Ivana Ćolovicia „Polityka symboli” i „Bałkany – terror kultury”, a także wydana przed półtora roku obszerna monografia „Bałkany wyobrażone” Marii Todorovej, rzecz – niestety, dość hermetyczna – o dziejach formowania się Bałkanów jako idei: idei opartej o narzucony kolonialnie kompleks niższości. To jednak były książki wysublimowanych badaczy, zajmujących się procesami sprawowania władzy za pomocą kultury i metodami wdrażania symbolicznej przemocy. Źródłem prawdziwego przełomu w potocznym rozumieniu sprawy bałkańskiej może być w mojej opinii dopiero wybitny – świetnie skrojony, ironicznie celny – reportaż amerykańskiego dziennikarza Roberta D. Kaplana „Bałkańskie upiory”. Kaplan bowiem, pisarz obdarzony niezwykłą umiejętnością syntezy, a jednocześnie, co ważne, człowiek z zewnątrz, zadał sobie trud, by ruszyć w podróż po tym świecie, pozornie ogarniętym rodzajem absurdalnego obłędu, i pojąć jego złożoność na wielu poziomach: politycznym, religijnym, społecznym.



Co ciekawe, książka Kaplana powstała, zanim świat zainteresował się tragicznymi losami byłej Jugosławii, bo na przełomie 1989 i 1990 roku, a kiedy już została napisana, autor z trudem znalazł wydawcę, bo temat – jak mu powiedziano – nie jest zbyt nośny. Otóż jest nośny. I to bardzo. Bałkany bowiem stanowią nieszczęsną wypadkową wszystkich największych konfliktów w historii Europy.

Amerykanin, przez lata pracujący jako dziennikarz w Atenach, rozpoczął swoją wędrówkę w Wiedniu, by przez Słowenię, Chorwację, Serbię, Kosowo, Albanię, Macedonię, Bułgarię, Rumunię, Grecję zakończyć ją w Adrianopolu, największym mieście europejskiej części Turcji. Jak wyraźnie widać, nie ograniczył się do eksplorowania areny etnicznych napięć w Jugosławii – i słusznie, bo nie sposób zrozumieć losów tego dziwnego kraju bez ogarnięcia całego panoramicznego obrazu, utkanego z lokalnych obsesji, narodowych fikcji, totalitarnych zbrodni, chorych ambicji, krwawej wendetty i fantomów kultu.

Bałkany to zgliszcza po przednowoczesnych imperiach, a jednocześnie ofiara państwotwórczych nacjonalizmów, spotęgowanych przez podziały wynikłe z (cudzych) wojen światowych. Na ów wymiar polityczny nakłada się tam podwójny konflikt natury religijnej: między chrześcijaństwem wschodnim a zachodnim, a także między chrześcijaństwem w ogóle a islamem. Na tę wybuchową mieszankę wiary i władzy kładzie się zaś cieniem totalitaryzm. Kaplan z wielkim talentem opisuje te (skądinąd słabo u nas znane) miejsca i zdarzenia, gdzie jak w soczewce skupiły się wszystkie bałkańskie nieszczęścia. Choćby słowiańską Macedonię, niewielki spłachetek ziemi, po którym przespacerowały się chyba wszystkie armie sąsiednich krajów, zamieszkały przez ludzi wielokrotnie – po to, by przeżyć – zmieniających swoją tożsamość religijną i etniczną. Albo Rumunię, rozdartą łańcuchem Karpat między Europę a Azję, między katolicyzm i prawosławie, pielęgnującą swoje wątłe romańskie korzenie, wyniszczoną przez groteskowy, brutalny reżim. Albo Bułgarię – największą chyba, obok Węgier, specjalistkę od spektakularnych porażek politycznych i terytorialnych.



Reklama

Amerykański dziennikarz ma fantastyczną umiejętność przechodzenia od szczegółu do ogółu – od rumuńskiej rewolucji w grudniu 1989 roku do tamtejszej ludowej metafizyki władzy, od historii chorwackiego biskupa kolaborującego z nazistami do uchwycenia istoty kulturowego zderzenia między jugosłowiańską północą a południem, od portretu pracownika bułgarskiej agencji prasowej czasów komunizmu do próby określenia specyficznego typu ludzkiego, wrażliwca zdolnego wszakże do szczególnego rodzaju mimikry. Od zwięzłej, zgryźliwej biografii greckiego premiera Andresa Papandreu do charakterystyki całej tamtejszej elity władzy. A przy tym wszystko to składa się w pewien harmonijny, systemowy obraz, tłumacząc niesłychane zawiłości tamtejszych waśni, upokorzeń i kompleksów. Na koniec przychodzi mi do głowy akcent polski – długo się zastanawiałem, jaki typ polityka reprezentuje Jarosław Kaczyński. Teraz już wiem: on jest politykiem czysto bałkańskim.

Tak czy inaczej, każdy, kto chce mieć pojęcie o dramatycznej specyfice owego kotła narodów, nie ma teraz w zasadzie wyjścia – musi zacząć od Kaplana.