"Martha Washington; jej życie i czasy, wiek XXI"
(oryg. "The Life and Times of Martha Washington in the Twenty-First Century")
scenariusz: Frank Miller
ilustracje: Dave Gibbons
przeł. Jarosław Grzędowicz
Wyd. Egmont Polska 2010
Ocena: 5/6



Komiks Millera i Gibbonsa nie zyskał aż tak kultowego statusu, jakim cieszą się inne dokonania obu artystów. Publikowany rzadko (przez blisko dwie dekady powstały tylko trzy miniserie i garść pojedynczych zeszytów – wszystkie znalazły się w wydanym w Polsce zbiorczym albumie) zawsze znajdował się w cieniu głośniejszych tytułów. Części odbiorców mógł też sprawiać kłopoty – pod niby-łatwym do przyswojenia kostiumem fantastycznym opowieść dotyka poważniejszych problemów, biorąc się za bary z polityką społeczną i zagraniczną Ameryki, boleśnie rozdrapując dawne rany, które – przynajmniej zdaniem Millera – nigdy nie zabliźniły się na tyle, by o nich zapomnieć. No i wreszcie „Martha Washington” musiała budzić niemałe kontrowersje. Miller z właściwym sobie cynizmem porywa się bowiem na wszystkie amerykańskie świętości.







Reklama

Tytuł pierwszej serii komiksów o Marcie Washington – „Dajcie mi wolność” – jest wyjęty z legendarnej mowy Patricka Henry’ego, jednego z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych („Dajcie mi wolność albo dajcie mi śmierć”). Nawet samo imię głównej bohaterki jest igraniem z narodową tradycją. Prawdziwa Martha Washington była żoną George’a Washingtona, pierwszą pierwszą damą (choć wówczas nie używano jeszcze tego określenia) Ameryki. W komiksie Millera i Gibbonsa to imię nosi czarnoskóra nastolatka, która cudem wyrwała się z oddzielonego od reszty świata, skrajnie ubogiego getta, by trafić w szeregi PAX-u – Sił Pokojowych Ameryki, militarnej organizacji wykorzystywanej przez prezydenta do walki z każdym, kogo tylko miał ochotę uznać za wroga.



Polityka jest zresztą w tym komiksie, zwłaszcza w jego wczesnych częściach, niezmiernie ważna. Cała akcja „Dajcie mi wolność” kręci się wokół politycznych machinacji, które prezydentowi Rexallowi pozwoliły objąć rządy dyktatorskie i doprowadzić kraj do drugiej wojny domowej. Miller bezlitośnie krytykuje konserwatywne rządy Republikanów (komiks powstał w czasach, gdy prawicowi politycy na dobre umocowali się w Białym Domu – po dwóch kadencjach Reagana nastały właśnie rządy Busha seniora), ale nie pozostaje wcale dłużny Demokratom. Gdy pozostającego po zamachu w śpiączce Rexalla zastępuje lewicujący Nisson, zmiany co prawda następują, ale zwrot w polityce ogarniętej wojną Ameryki prowadzi tylko do jeszcze większej katastrofy.

Miller, rasowy prowokator, pozostaje przy tym twórcą wyjątkowo niepoprawnym politycznie. Co z tego, że główną bohaterką serii jest czarnoskóra kobieta, skoro przyjdzie jej walczyć m.in. z organizacją homoseksualnych nazistów czy partią feministek, która doprowadzi secesji kilku stanów... Miller nie waha się doprowadzić opisywanych przez siebie sytuacji do absurdu, często wywołując uśmiech na twarzy czytelników, ale jego komiks tak naprawdę zabawny wcale nie jest. Zbyt często górę bierze w nim pesymistyczny ton, zbyt wiele tu goryczy i rozczarowania światem, a nawet przygnębiającej niewiary w to, że rodzaj ludzki jest w ogóle w stanie zapanować nad tak kruchą materią jak rzeczywistość.

„Martha Washington” z biegiem czasu zmieniała się z osadzonego w scenerii SF political fiction w klasyczną space operę, wypełnioną kosmicznymi podróżami, starciami ze sztuczną inteligencją, spotkaniami z obcymi rasami. Ale jedno się nie zmieniło: unoszący się nad serią nieustannie duch prozy Orwella, wspomagany dodatkowo paranoją, której nie powstydziłby się sam Philip K. Dick. Jak refren powtarzają się tutaj motywy problemów z własną tożsamością bohaterów, skazanej na porażkę walki z systemem uosabianym nie tylko przez despotycznego prezydenta, ale przede wszystkim przez złowieszczego Naczelnego Chirurga Kraju, którego dewizą jest zdanie „Choroba to zbrodnia”. Powstała z tego mroczna, choć chwilami nieodparcie zabawna (zwłaszcza gdy Miller wprowadza na scenę bohaterów innych swoich komiksów: poborcę podatkowego z „Hard Boiled” i gigantycznego robota Big Guya) antyutopia. Na dodatek wyjątkowo profetyczna – dwa miesiące po ukazaniu się pierwszego odcinka „Dajcie mi wolność” (czerwiec 1990) wybuchła wojna w Zatoce Perskiej, która zresztą mocno wpłynęła na fabułę kolejnych części. W komiksie pojawia się też liberalny prezydent USA, który krótko po elekcji zostaje uhonorowany Pokojową Nagrodą Nobla. Zaiste, Frank Miller przewidział więcej, niż sam mógł się spodziewać...