Z tego, co się orientuję, ludzi obdarzonych wysublimowanym poczuciem humoru proza Brysona nie bawi. Jeśli więc uważacie się za arystokratów w dziedzinie erudycyjnych żartów, trzymajcie się od tej książki z daleka. W przypadku jednak, gdy lubicie groteskę, slapstick i niesmaczne dowcipasy – ten mieszkający w Anglii Amerykanin pisze dla was. Przyznam, że ze wszech miar gustuję z grotesce i slapsticku, a szczególnie w niesmacznych dowcipasach.
Na początku lat 70. Bryson dwukrotnie, raz sam, a raz w towarzystwie niejakiego Katza ("Ów trudny człowiek słowami »Idzie następne. Jesteś gotowy?« anonsował swoje pierdnięcia, a następnie klasyfikował je według głośności, czasu trwania i zapachowości, jak to nazywał") wybrał się w podróż do Europy – to po dziś dzień niemal rytuał amerykańskiej młodzieży, by przed rozpoczęciem studiów wyrwać się z krainy McDonalda i zażyć trochę starożytnej cywilizacji. Po dwóch dekadach Bryson – mieszkający już wówczas od 15 lat w Anglii – postanowił w przybliżeniu powtórzyć swoją ówczesną trasę, by ruszyć śladem własnej młodości.
Powstałą na podstawie tej wyprawy książkę można czytać na parę sposobów. Po pierwsze jako zapis przygód sarkastycznego i wiecznie niezadowolonego Anglosasa ciągnącego swoje umęczone ciało przez kontynent – z takiego zderzenia po prostu musi wyjść coś komicznego. I wychodzi. Bryson dorównuje tu w finezji klasyce gatunku: "Trzem panom na rowerach" Jerome’a czy "Prostaczkom za granicą" Twaina. Po drugie jako ironiczny i niepoprawny portret różnych zakątków Europy oraz ich mieszkańców, co krok potwierdzających słuszność stereotypów.
Po trzecie wreszcie jako zbiór pierwszorzędnych absurdalnych humoresek oraz antologię pięknych zdań i metafor, często zdecydowanie na granicy dobrego smaku. Ale czy Monty Python również jej nie przekraczał, i to z regularnością szwajcarskiego zegarka? Bryson ma talent do literackiego wyolbrzymiania i zniekształcania pozornie banalnych zdarzeń – u niego nawet proceder przechodzenia przez jezdnię w Rzymie zamienia się w wariacką jednoaktówkę. Powiecie, że to tania i niezbyt wymagająca rozrywka. No cóż, mnie ona w zupełności wystarcza.
Na koniec jedna uwaga: o ile Bryson wywiązał się ze swojego zadania z nawiązką, o tyle wydawca postanowił zaoszczędzić na redakcji tekstu. Stąd parada werbalnych osobliwości w rodzaju fikcyjnej nazwy geograficznej "Flamandia" na określenie północnej części Belgii, znanej dotąd jako Flandria. Nie umniejsza to jakości samej książki, ale jednak trochę wstyd.
"Ani tu, ani tam. Europa dla początkujących i średnio zaawansowanych"
Bill Bryson
Zysk i S-ka