Sceneria - ponury, brudny i mroźny Królewiec z początku XIX wieku - idealnie pasuje do klimatu tej opowieści. Ta zaś, choć precyzyjna niczym szwajcarski zegarek, jeśli idzie o fabularną logikę, stawia wykraczające daleko poza kryminalny schemat pytania o ciemne moce psychiki.

Reklama

Prowincjonalny pruski prokurator Hugo Stiffeniis zostaje wezwany do Królewca, aby rozwikłać sprawę tajemniczych morderstw. Przerażeni mieszkańcy dopatrują się w nich ręki diabła, a wojskowi podejrzewają spisek francuskich dywersantów. Przybycie śledczego nie uspokaja sytuacji - codziennie giną nowe ofiary, a mieszczan ogarnia panika.

W mieście dożywa właśnie swych dni Immanuel Kant - wybitny oświeceniowy filozof, którego Stiffeniis poznał w młodości i darzy bezgranicznym podziwem. Kostyczny myśliciel-racjonalista, znany z pedanterii, został odsunięty na boczny tor uniwersyteckich debat przez romantycznych krytyków, zarzucających mu ignorowanie pierwiastka emocjonalnego. Ku zdumieniu prokuratora zgłasza chęć pomocy w śledztwie i dostarcza mu wielu cennych wskazówek.

Fabuła rozwija się dwutorowo - równolegle z wątkiem kryminalnym poznajemy przeszłość Stiffeniisa, który w młodości był świadkiem zgilotynowania króla Ludwika XVI. Owo przeżycie wywołało w nim wstrząs i doprowadziło do szalonej idei, że bezinteresowne morderstwo jest najwyższym potwierdzeniem ludzkiej wolności. Ta idea z kolei odegrała kluczową rolę w śmiertelnym wypadku młodszego brata Stiffeniisa podczas górskiej wspinaczki, za który ojciec obarczył winą Hugona. Oba wątki zostają zwieńczone mistrzowskimi, wielostopniowymi i zwodniczymi puentami, po których wszystko niby staje się jasne, lecz czytelnik odczuwa raczej grozę niż ulgę.

Reklama

Jest jeszcze jedna tajemnica tej książki, której rozwiązania nie znajdziemy na jej kartach, nawet w notatce "Podziękowania". Otóż oba główne tematy - starość Kanta i metafizyka zabójstwa - zostały zaczerpnięte z esejów XIX-wiecznego angielskiego arystokraty i ekscentryka Thomasa De Quinceya. Autor znanych również polskim czytelnikom "Dzienników palacza opium" popełnił bowiem również mniej dziś znany, choć ciekawszy ze względu na ładunek ironii tekst "Morderstwo jako dzieło sztuki" oraz szkic biograficzny "Ostatnie dni Immanuela Kanta".

Oczywiście trudno tu mówić o plagiacie, choć dobre wychowanie nakazywałoby spłacić dług zaciągnięty u autora, o którym mało kto dziś pamięta. Ta sprawa w żaden sposób jednak nie umniejsza literackich walorów "Krytyki zbrodniczego rozumu". To rzadki przykład kryminału, w którym trzymająca w napięciu akcja harmonijnie łączy się z filozoficznymi rozważaniami i znakomicie nakreślonym tłem historycznym.

"Krytyka zbrodniczego rozumu"
Michael Gregorio, przeł. Ewa Rudolf, Wydawnictwo Literackie 2007