Wydana w Polsce ze sporym opóźnieniem powieść Stephena Kinga "Komórka" zaczyna się - w zgodzie z regułą ustaloną niegdyś przez Alfreda Hitchcocka - od trzęsienia ziemi. W przeciwieństwie do większości swoich książek King nie traci tym razem czasu na senne wprowadzanie czytelnika w życie swoich bohaterów, zaś apokaliptyczna zagłada Bostonu, którą rozpoczyna się akcja powieści, to jeden z najbardziej wstrząsających obrazów, jakie mistrz powieści grozy przedstawił swoim czytelnikom.

Reklama

Z miasta uchodzą cało m.in. rysownik komiksów Clay Riddell i jego przypadkowy towarzysz Tom McCourt. Razem wyruszają na poszukiwanie żony i synka Claytona, zdając sobie sprawę z tego, że ich szanse na przeżycie są bliskie zeru. A tymczasem ofiary "telefonicznego szaleństwa" - przypominające raczej zombie z filmów George'a Romero - telepatycznie łączą się w stada i zaczynają funkcjonować jak jeden wielki organizm zagrażający dalszemu istnieniu ludzkości.

Nazwisko Romero pojawia się u nieprzypadkowo. To jemu - i pisarzowi Richardowi Mathesonowi - King dedykuje swoją powieść. I to im obu najwięcej ta książka zawdzięcza, bowiem w "Komórce" aż roi się od odwołań do filmowego cyklu o żywych trupach stworzonego przez Romero i powieści "Jestem legendą" Mathesona.

To zresztą niejedyne wzorce, do jakich odwołuje się pisarz. W "Komórce" można bez trudu odnaleźć echa dokonań Iry'ego Levina, Kojiego Suzukiego (autora znakomitej powieści "Ring"), a nawet giganta cyberpunka Williama Gibsona. A szczerze mówiąc, King mógłby zadedykować swoją powieść samemu sobie. "Komórka" to bowiem powrót pisarza do sprawdzonych pomysłów i jednocześnie szczytowej formy, choć King w jakiś sposób powiela koncepcje fabularne, które sam już kiedyś wykorzystał (chociażby w znakomitym "Bastionie"), to jest to teren, na którym czuje się niezwykle pewnie.

Reklama

Charaktery i motywacje bohaterów poznajemy więc przez ich działania i zachowania, a nie pseudofilozoficzne rozważania i majaki na granicy snu i jawy. Nie ma też - nareszcie, chciałoby się dodać - alternatywnych krain i rzeczywistości, tak męczących w ambitnej, ale zbyt rozwlekłej sadze "Mroczna wieża". King znów postawił na akcję, na analizę ludzkich zachowań w sytuacjach ekstremalnych, na obserwację, jak niewiele trzeba, by budowana przez lata cywilizacja runęła w gruzy.

Co więcej, King sugeruje, że to my sami doprowadzimy do zagłady. Zostaniemy w pewnym momencie pokonani przez własne osiągnięcia cywilizacyjne.

"Komórka" to powrót Kinga do wysokiej formy pisarskiej. To zdecydowanie najlepsza jego książka od czasu "Worka kości" (1998). Po kilku latach poszukiwania różnych nowych form opowieści grozy pisarz wrócił do tego stylu, który przyniósł mu zasłużoną popularność.

Czy nie był to jednak tylko jednorazowy wyskok (już po "Komórce" autor opublikował nieudaną "Historię Lisey"), przekonamy się już wkrótce. Na czerwiec tego roku Stephen King zaplanował bowiem publikację najnowszej książki "Blaze", a kolejna ukaże się już w styczniu 2008. A o tym, że ilość nie przekłada się na jakość, King zdołał już przekonać nawet najwierniejszych fanów.