Elfriede Jelinek uprawia literaturę bardzo szczególną: nie opowiada historii, ale opisuje świat za pomocą wymyślonego przez siebie niecodziennego języka. Jest to nowatorskie i olśniewające w pierwszej książce, ciekawe w drugiej, nudnawe w trzeciej, zaś w czwartej staje się nie do wytrzymania. Życie jest naprawdę za krótkie, żeby po lekturze "Pianistki", "Amatorek" i "Wykluczonych" czytać jeszcze niczym się od nich nie różniące, późniejsze (wyd. oryginału 1989) "Pożądanie".

Fabuły powieści Noblistki są bardziej przewidywalne niż scenariusze polskich seriali. Kiedy w "Pożądaniu" pojawia się Gerti - żona dyrektora fabryki papieru - od razu wiadomo, że będzie zmuszana do brutalnego seksu przez męża sadystę. W świecie Jelinek każdy mężczyzna jest zwyrodnialcem, który na kobiecym ciele testuje swoją sprawność seksualną.

A Austria tej pisarce rymuje się z narciarstwem, narciarstwo z nietzscheańskim kultem siły i ciała, kult siły z przemocą. Która to przemoc z kolei tkwi korzeniami w katolicyzmie, bowiem głównym przesłaniem tej odrażającej religii jest zachęcanie mężczyzn do gwałcenia swoich żon. W ten sposób pan Bóg czuwa, żeby nie złapali HIV od jakiejś prostytutki.

Zgoda, nagrodzony Noblem język Jelinek jest niepowtarzalny. Nikt przedtem nie zestawił z tak doskonałą ironią dyskursów społecznych: języka rodziny, reklam, Biblii, pornografii, żeby je tym lepiej wykręcić i skompromitować. W tej akurat książce głównym motywem lingwistycznym są metafory stosunku płciowego, zaczerpnięte ze słowników z zakresu auto-moto, majsterkowania, żeglarstwa, hodowli zwierząt domowych i ptactwa, etc. Efekt i potworny, i zabawny. A wszystko sowicie podlane jadem, bo naczelną emocją w twórczości austriackiej pisarki jest nienawiść. W "Pożądaniu" dziwność języka idzie chyba nawet dalej niż w poprzednich powieściach, niekiedy tak daleko, że nie bardzo wiadomo, o co chodzi.

Zresztą książki Jelinek są de facto poematami, gdzie pewne treści powtarzają się z powodów estetycznych, a nie dla spójności fabuły czy też refleksji intelektualnej.
Pisanie poematów to w ogóle specjalność wielu współczesnych powieściopisarzy. W Polsce tę metodę twórczą stosuje Dorota Masłowska, która, poza zachwytami, również doczekała się już ziewania. Bo poetyckie inkantacje, często nowatorskie i urzekające, używane są jakże często do zastąpienia tradycyjnych wyznaczników powieści: zajmującej fabuły, spójnej konstrukcji postaci, a także prawdziwej intelektualnej oryginalności.

A to z czasem staje się nudne, zwłaszcza jeśli nie podlega ewolucji. I tak właśnie Jelinek pozostaje autorką jednej książki, świetnej, rewolucyjnej nawet, ale - kiedy czytamy ją po trzeciej operacji kopiuj-wklej - naprawdę niestrawnej. Nie można już słuchać, jak autorka "Pianistki" z uporem maniaka opisuje relacje międzyludzkie jako oparte na przemocy, a jedyny cel życia widzi w awansie społecznym. Ci mężczyźni wpychający swoim żonom do ust ich nocne koszule, żeby nie mogły krzyczeć, kiedy oni biorą je siłą nad wanną... Dzieci, które od rodziców chcą jedynie prezentów, żeby obnosić się przed kolegami z bogactwem… Jelinek wszystko potrafi opisać w ten sposób. Najszlachetniejsze i najczystsze uczucie przepuszczone przez maszynkę jej języka okaże się wypadkową materializmu, przemocy i chuci. Dlaczego? Po prostu dlatego, że taki jest jej układ współrzędnych: seks, przemoc, pieniądze. I przez te wszystkie lata w jej głowie nie powstała ambicja, by pokazać jakiś nieco inny układ, na który rzucony świat wyglądałby inaczej.

Biorąc to wszystko pod uwagę, muszę powiedzieć z przykrością - bo jej pierwsze książki mnie zachwyciły - że Jelinek okazuje się pisarką płytką. Taka radykalnie negatywna wizja świata - jeśli nie prowadzi do odkrywania coraz to nowych pokładów rzeczywistości - okazuje się bowiem i miałka, i łatwa. Rozumiem, że Jelinek wyprowadziła ją z mrocznych czeluści swojego zwichrowanego ja, i to daje tej wizji siłę. Ale do czasu. Choroba to doskonały punkt wyjścia dla pisarstwa, ale warto, żeby najwcześniej po drugiej książce zaczęły się jakieś ciekawe powikłania.

Elfriede Jelinek, "Pożądanie", przeł. Elżbieta Kalinowska, WAB, Warszawa 2007














Reklama