Czy mieliście kiedyś ochotę zastrzelić powolną kasjerkę w banku? Poczęstować ołowiem chamowatego kierowcę autobusu? Ukręcić łeb obleśnemu sąsiadowi rzucającemu złośliwe uwagi? Sprzedać kulkę nielubianej nauczycielce czy facetowi, który poderwał wam dziewczynę? Jeśli tak, to pakujcie walizki i jedźcie do Medellín - problem jest jedynie taki, że równie łatwo odebrać tam komuś życie, co je samemu stracić.

Reklama

Zabijanie w kolumbijskiej metropolii sportretowanej przez Fernanda Vallejo jest czynnością na tyle popularną i nieskomplikowaną, że nikt już nie wie, ilu ludzi z krwawym otworem w czole padło ostatniej nocy twarzą do rynsztoka. "Na świecie nigdy nie przestanie obowiązywać prawo, że śmierć jest zawsze szybsza od informacji" - twierdzi starzejący się pisarz, narrator "Matki Boskiej płatnych morderców".

Ów protagonista, który powrócił do Kolumbii po wielu latach emigracji, gustuje w chłopcach - szczególnie zaś uwodzą jego serce młodociani płatni mordercy, sicarios, nastolatkowie z pistoletami w dłoniach, dzieci pozbawione dzieciństwa. Na próżno jednak spodziewamy się po tej powieści gejowskiego romansu. Homoseksualne skłonności głównego bohatera są jedynie pretekstem do wędrówki po Medellín, którego infernalna egzotyka jest być może przyszłością naszej cywilizacji. Przekraczając kolejne kręgi piekieł u boku smagłych efebów siejących śmierć pisarz zdaje wstrząsającą, amoralną relację o świecie, który utracił wiarę, stabilność i sens.

W pewnym momencie tej historii to proste poszukiwanie przyjemności zamienia się w niemal mistyczną pielgrzymkę - narrator tęsknie wspominający kraj swojej młodości darzy współczesne miasto i jego mieszkańców jednocześnie szczerą nienawiścią i ewangelicznym współczuciem. "Rozpadła się nam Kolumbia" - mówi. I zaczyna rękoma płatnych morderców mścić się za własne zmarnowane życie, które przeciekło mu przez palce, i za zmarnowane życie spoconych, biednych, nieszczęśliwych rodaków.

W Medellín istnieje na to wszakże tylko jeden sposób - zabijanie. Zabójstwo może być irracjonalnym impulsem albo vendettą, rewanżem za krzywdę, ale też niesieniem pomocy, szczególnym rodzajem eutanazji. Powieść Vallejo wprawia w osłupienie stopniowym oswajaniem zbrodni, nieoczekiwanym przypisaniem jej wizerunku powszedniej świętości, ostatniego błogosławieństwa, altruistycznego gestu uwalniającego od ziemskich cierpień.

Warto pamiętać, że to wciąż ta sama Kolumbia, którą z perfekcyjną konsekwencją poddał mitologizacji Gabriel García Márquez. Macondo od Medellín, raju utraconego od piekła, nie oddziela żadna przepaść. Vallejo, podobnie jak inny wybitny kolumbijski pisarz Jorge Franco, stoi po prostu przy końcu tej drogi, która rozpoczęła się w Macondo owego sądnego dnia, gdy ojciec zabrał Aureliana Buendíę do obozu Cyganów, żeby mu pokazać lód.


"Matka Boska płatnych morderców"
Fernando Vallejo, przeł. Marta Szafrańska-Brandt, Muza 2007