Ostatnie 20 stron książki Nootebooma to zapisany maczkiem indeks nazw i nazwisk. Mniej więcej taki, jak w każdym turystycznym przewodniku. Nic dziwnego, "Drogi do Santiago" są właśnie przewodnikiem. Niepodobnym jednak do żadnego innego.
Nie jest to także reportaż z podróży. Raczej zbiór esejów, broniących się zarówno wtedy, gdy mierzyć je regułami gatunku, jak i w chwili, gdy z nimi właśnie pod pachą postanowimy zwiedzić Hiszpanię. To jednak wcale nie najważniejsze walory książki Nootebooma. Jej podstawową zaletę stanowi to, że dzięki podróży przez wielowiekową i pogmatwaną historię wraz z autorem poznajemy Hiszpanię od środka.
Holenderski pisarz i podróżnik swoją wyprawę rozpoczął w 1981 roku, a zakończył cztery lata później. Przemierzył Hiszpanię wzdłuż i wszerz, omijając wielkie aglomeracje, zatrzymując się za to w małych wioskach i klasztorach. Za każdym razem szukał klucza do zrozumienia natury regionu. Czasem było wręcz odwrotnie, ów klucz stawał się jedynie pretekstem, żeby gdzieś trafić, coś zobaczyć, a potem o tym opowiedzieć.
Takim pretekstem była cała wyprawa do tytułowego Santiago de Compostela. Nooteboom wyruszył szlakiem średniowiecznych pielgrzymów, by zwieść nas na manowce - skręcić z głównego szlaku w miejsca, gdzie nie spotyka się turystów, a czasem nie widać nawet miejscowych. Zresztą nie na ludziach mu zależało. Nie oni opowiadają o Hiszpanii, ona robi to sama. Przez ocalałe ślady sprzed kilkuset lat, literaturę czy nie tak dawne polityczne wydarzenia.
Nooteboom podchodzi do sprawy raczej chłodno, bardziej jak kronikarz niż zapalony podróżnik. Nie próbuje nawet zarazić nas własną fascynacją. Mimo to "Drogi do Santiago" powodują, że w Hiszpanii powoli się zakochujemy. Holender prowadzi nas przez Kastylię, Aragonię, Galicję czy La Manchę śladami Maurów, generała Franco albo Don Kichota i jego wiernego sługi Sancho Pansy. Nadzwyczaj często uwagę kieruje w stronę muzułmańskiej kultury i jej wpływów w Hiszpanii. Odkrywa nieczytelne dla nas Europejczyków znaczenia znikających śladów wyznawców Allaha. Potrafi pokazać ich nie jako najeźdźców, ale tych, dzięki którym opisywana kraina stała się miejscem tak niezwykłym.
"Drogi do Santiago" trudno nazwać lekturą porywającą. Napisać, że jest nastrojowa, też byłoby kłamstwem. Spokojnie, w medytacyjnym, niespiesznym tempie marszu odkrywamy egzotykę, jaką niełatwo odnaleźć nie tylko spacerując po katalońskiej plaży, ale nawet samotnie przemierzając Półwysep Iberyjski. Chyba że w plecaku znajdą się eseje Nootebooma.
"Drogi do Santiago"
Cees Nooteboom, przeł. Alicja Oczko, W.A.B. 2007