Neodarwinowska teoria ewolucji to jeden z najskuteczniejszych, a jednocześnie najsubtelniejszych systemów naukowego wyjaśniania, jakie udało się stworzyć ludzkości. A jednak nadal bywa obiektem ataków – i to zarówno ze strony religijnych fundamentalistów, jak i nobliwych przedstawicieli nauk społecznych.
W atakach fundamentalistów właściwie nie ma nic dziwnego: neodarwinizm potrafi przy badaniu fenomenu pochodzenia i zmienności życia swobodnie obyć się bez pojęcia Boga, a nawet w ogólności bez pojęcia celu, o świętych księgach nie wspominając. Nie posługuje się także moralnością, a co najwyżej bada, czy moralność jako dyspozycja umysłu może mieć wartość przystosowawczą. Trudno o większą rozbieżność i łatwiejszy pretekst do wojny – co zresztą doskonale udowadnia wybitny angielski znawca teorii ewolucji Richard Dawkins, prowokując przy okazji swoich polemistów twierdzeniem, że wiara w Boga to rodzaj psychozy urojeniowej.
Tym się jednak nie będziemy zajmować, bo przypominałoby to roztrząsanie dialogu żaby z długopisem. Dużo ciekawszy wydaje się konflikt między neodarwinizmem a naukami społecznymi.



Reklama

Nadchodzą systemy złożone

Reklama
Procesy ewolucyjne rozumiane na sposób infantylny (acz właściwy potocznym wyobrażeniem na ich temat) – jako walka o przetrwanie, w której wygrywa silniejszy – mają od czasów eugeniki i nazizmu, delikatnie mówiąc, nie najlepszą prasę. Gdyby jednak chodziło tylko o to, że istnieje gdzieś gromada patologicznych rasistów wierzących w przyrodzoną wyższość białych nad czarnymi, byłaby to doprawdy kwestia do pominięcia. Rzecz w tym, że współczesny ewolucjonizm istotnie bez pardonu wchodzi naukom społecznym w paradę, podważając socjologiczne i psychologiczne dogmaty wiedzy o człowieku. Nie ma powodu, by wyobrażać to sobie jako inwazję szalonych biologów na twierdzę humanistyki.
Neodarwiniści nie są sami – stanowią część potężnej fali, która rewiduje nasz sposób myślenia o sposobach funkcjonowania ludzkich jednostek i społeczeństw; najprościej nazwać tę falę nową, interdyscyplinarną nauką o systemach złożonych. Składają się na nią między innymi i obok teorii ewolucji mikroekonomia, teoria gier, ekologia populacyjna, społeczna teoria racjonalnego wyboru, genetyka behawioralna, modelowanie matematyczne, statystyka, teoria chaosu i tzw. cognitive science (termin ten tłumaczy się dość kulawo na polski jako kognitywistykę albo naukę o poznaniu).
Dorobek owej scjentystycznej rewolucji nie jest jeszcze oczywisty – w szczególności dlatego że mowa tu o sprawach zdecydowanie wymykających się percepcji laika – nietrudno jednak zauważyć, że klasyczna humanistyka ma z tym niewiele wspólnego, zaś wszystkie jej emancypacyjne postulaty (ludzki umysł to tabula rasa zapisywana przez procesy socjalizacji, płcie mają charakter wyuczonych ról społecznych, na rozwój inteligencji wpływają tylko czynniki cywilizacyjne, człowiek jako twórca kultury nie zalicza się do świata zwierzęcego) stoją w sprzeczności choćby z twardymi ustaleniami genetyków.



Umysły z epoki kamiennej

Można zaryzykować twierdzenie, że współczesny neodarwinizm – zwłaszcza w odniesieniu do ludzi – to w gruncie rzeczy teoria mikroekonomiczna, choć oparta na nieco osobliwych przesłankach. Podobnie jak ekonomia zajmująca się zachowaniami jednostek skupia się on bowiem na określeniu, jaka jest optymalna (maksymalizująca użyteczność) strategia postępowania w sytuacji informacyjnej niepewności. Kruczek tkwi gdzie indziej: po pierwsze w kwestii motywacji – ewolucjoniści zakładają, że celem jest zawsze wygrana w procesie selekcji naturalnej. Czyli reprodukcja. Czyli seks.
Po drugie w kwestii tego, kto działa na rzecz owej maksymalizacji zysku – nie jest to jednostka, ale jej program genetyczny; innymi słowy, człowiek, tak jak każda inna istota żywa, jest tylko wehikułem przenoszącym geny do następnego pokolenia. Trzeci kruczek tkwi w niewspółmierności skal czasowych: ludzie, rozwijając kulturę, znacznie wyprzedzili tempo przystosowawczych przemian ewolucyjnych – znaczy to tyle mniej więcej, że wprawdzie materialnie znajdujemy się w XX wieku, ale nasze ciała, a przede wszystkim umysły, to produkty epoki kamiennej. Na badaniu paradoksów wynikających z tego rozziewu wyrosła całkiem nowa dziedzina wiedzy – psychologia ewolucyjna.
Zasada jest prosta: każda cecha, którą ludzkość dotaszczyła do naszych czasów, miała kiedyś wartość przystosowawczą albo stanowi skutek uboczny dawnego przystosowania. To samo się tyczy spraw, które uważamy za domenę ducha: języka, muzyki, skłonności do plotkowania czy nawet religii. Wszystko to przetrwało, bo – pośrednio lub bezpośrednio – pomogło naszym przodkom w udanym podrywie. A współcześnie nadal znacząco odciska się na sposobie, w jaki żyjemy, składając się na uniwersalny zestaw atrybutów właściwy całemu ludzkiemu gatunkowi. Tak, ten paleolityczny mózg również. Oraz skłonność do skoków w bok, do bicia żon i do ksenofobii.



Pycha i subtelność

"Dlaczego piękni ludzie mają więcej córek?" Alana S. Millera i Satoshi Kanazawy – zwięzłe wprowadzenie do psychologii ewolucyjnej – to byłaby niezła książka, gdyby nie grzeszyła pychą. Autorzy są błyskotliwi, prowokacyjni i zabawnie niepoprawni politycznie. Niestety za dużo tu trochę irytujących uproszczeń i zwykłych błędów wynikających z lekceważenia konkurencyjnych dziedzin nauki. Może tak po prostu jest, że nowe dyscypliny naukowe rozpychają się łokciami bezczelnie i bez pardonu? Niemniej książkę Millera i Kanazawy warto czytać jako obfite kompendium mocno jeszcze spekulatywnej wiedzy o ekstrawagancjach naszych umysłów – maszyn seksualnego sukcesu.
Robin Dunbar, znany brytyjski antropolog ewolucyjny, porusza się po zagadnieniach współczesnego neodarwinizmu z dużo większą rozwagą, skupiając się przede wszystkim na tym, co teorię ewolucji łączy z naukami społecznymi: w swoich świetnych felietonach zawartych w tomie "Ilu przyjaciół potrzebuje człowiek?" rozważa przede wszystkim na różne sposoby kwestie ludzkiego życia stadnego – ewolucyjne uwarunkowania kształtu sieci społecznych, kooperacji, języka, dylematów demografii. Radziłbym – jeśli ktoś chce miękko wejść w tę fascynującą tematykę – zacząć raczej od Dunbara. To, że generalnie zacząć wypada, według mnie nie ulega wątpliwości.
ILU PRZYJACIÓŁ POTRZEBUJE CZŁOWIEK? NA TROPIE ZAGADEK EWOLUCJI | Robin Dunbar | przeł. Dominika Cieśla-Szymańska | Wydawnictwo Literackie 2010 | 29,90 PLN
DLACZEGO PIĘKNI LUDZIE MAJĄ WIĘCEJ CÓREK? | Alan S. Miller, Satoshi Kanazawa | przeł. Elżbieta Piotrowska | Albatros 2010 | 27,99 PLN