Zdaniem Sorokina Rosja nie kroczy dziś w kierunku demokracji. Wręcz przeciwnie – wraca do czasów autokracji rodem z epoki Iwana Groźnego. Teza ta była myślą przewodnią jego powieści "Dzień oprycznika", wydanej w Polsce w 2008 roku. "Cukrowy Kreml" to dalszy ciąg tej samej śmiesznej i zarazem przerażającej satyry.
W obu książkach mamy fantastyczną Rosję z lat 2027 – 2028, nacjonalistyczną, zamkniętą, żyjącą z własnych surowców naturalnych i zwróconą w stronę dawnej mocarstwowej tradycji. Na granicach trwa budowa Wielkiego Muru odgradzającego kraj od zgniłego, dekadenckiego Zachodu. Jedynym partnerem strategicznym są Chiny, które zalewają Rosję swoimi produktami, lecz nie pozostają też bez wpływu na rosyjski język i kulturę. Krajem rządzi Monarcha i jego rodzina przy pomocy Tajnego Urzędu oraz opryczników, czyli agentów policji, którzy jeżdżą po kraju w czerwonych mercedesach i masakrują ludność.
O ile w "Dniu oprycznika" opisane były praca i życie jednego z agentów, o tyle w "Cukrowym Kremlu" dostajemy obraz życia pozostałych obywateli. Motywem spajającym całą książkę jest tytułowy łakoć o kształcie kremlowskiego pałacu, rozdawany dzieciom i będący bodaj jedyną osłodą, jaką daje swoim poddanym władza. Bo w tym świecie rządzą terror, obłuda i rezygnacja. Dziewczynka w wieku szkolnym z dumą donosi na żebraków, którzy weszli na teren osiedla. Robotnicy budujący Wielki Mur do perfekcji opanowali techniki znoszenia chłosty. Karzeł bawiący gości na Kremlu czeka cierpliwie, aż ukochana karlica wyjdzie z więzienia, a tymczasem obcuje z jej hologramem i zapija samotność. Nieliczne gesty oporu są żałosne w swojej bezsilności – pogorzelcy, których rodziny pomordowali oprycznicy, mają odwagę mścić się tylko w narkotycznych wizjach. Wszyscy właściwie pogodzili się z tym, że prawo do życia i wolności ma tylko elita. Sorokin ładnie to ujął w wywiadzie dla niemieckiego "Spiegla" kilka lat temu: "Niemcy, Francuzi i Anglicy mogą powiedzieć »państwo to ja«. W Rosji mogą tak o sobie powiedzieć tylko ludzie z Kremla".



Reklama
Wizja Sorokina pokazuje, że autorytaryzm i pogarda dla jednostek bywają jak chwast, który przystosuje się do każdej nowej sytuacji – kilka lat temu, kiedy Chiny stawały się coraz większą potęgą ekonomiczną, na Zachodzie dziwiono się, jak możliwy jest liberalizm gospodarczy bez demokracji. Sorokin pokazuje jeszcze inne sprzeczności, które mogą wydawać się niepojęte. Jego świat jest zarazem skrajnie brutalny i stuprocentowo infantylny. Na porządku dziennym są okropieństwa jak z czasów stalinizmu czy dawnej Rusi, nie przeszkadza to jednak ludziom w wielbieniu władzy i prawosławia. Życie pełne jest grozy, ale mówi się o nim w języku dziecka u komunii świętej – nie wolno przeklinać i używać wyrazów obcych, za to trzeba pozdrawiać Monarchę i modlić się do błogosławionych. Mamy tu całą masę sielankowych archaizmów i zdrobnień, które czasem brzmią śmiesznie ("mądra maszyna" zamiast komputera), ale częściej strasznie – w opisie brutalnej przemocy seksualnej narrator szczebioce słodko: "rozpiera jej pupkę białą".
Państwo opisane przez Sorokina godzi też archaiczne stosunki międzyludzkie z nowoczesną techniką. W Tajnym Urzędzie zeznania wyciska się z podejrzanych za pomocą specjalnych zastrzyków, ale dla rozrywki dorzuca też stare dobre przypiekanie gorącym pogrzebaczem. Społeczeństwo jest skrajnie patriarchalne w najgorszym znaczeniu tego słowa i kobiety służą głównie do gwałcenia – ale niektórych szczęśliwców w mieszkaniach obsługują roboty. Dodatkowo wszyscy nie tylko piją, ale też wciągają kokainę – wytrwanie w tak wspaniałym świecie, jak to przewidział Witkacy, wymaga wsparcia farmakologicznego.
Sorokin lepi swoje fajerwerki językowe z różnych wpływów: rosyjskiego undergroundu i awangardy, science fiction, dawnej literatury, w tym Puszkina. Ale takie książki mogą powstać przede wszystkim wtedy, kiedy potworność i absurd rzeczywistości przekroczą pewien pułap.
CUKROWY KREML | Władimir Sorokin | przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska | W.A.B. 2011 | 29,90 PLN