Ta książka nie wzbudziła entuzjazmu w Wielkiej Brytanii. Przede wszystkim stała się obiektem wieloodcinkowego ataku tabloidu „Daily Mail”, co skądinąd zrozumiałe, bo Cleese w "Tak czy inaczej..." nie zostawia na tej gazecie suchej nitki. Ale również reakcja poważniejszych mediów była, delikatnie mówiąc, wstrzemięźliwa. Niewykluczone, że recenzenci po prostu nie mogli wyjść ze zdumienia: oto profesjonalny komediant napisał całkiem poważną, sumienną autobiografię, w której w dodatku niemal całkowicie pominął najważniejszy punkt w swojej karierze – udział w grupie Monty Pythona. Narracja w „Tak czy inaczej...” urywa się bowiem w momencie, gdy Pythoni w 1969 roku nagrywają pierwszy odcinek programu. W konsekwencji nie znajdziecie w tej książce praktycznie żadnych smakowitych szczegółów, choćby na temat kulis powstawania „Hotelu Zacisze” czy „Rybki zwanej Wandą”.
Cleese – rocznik 1939 – mógł sobie oczywiście pozwolić na taką ekstrawagancję, ale nie tylko o złośliwy żart z publiczności tu chodzi. Jego autobiografia jest pomyślana jako rodzaj niefikcyjnej opowieści o stawaniu się artystą, opowieści, którą sam autor chciałby pojąć. Cleese próbuje w ten sposób po pierwsze uciec od persony, w którą zwykł się wcielać na scenie albo przed kamerą, mistrza brutalnego surrealizmu, „sadystycznego bęcwała z klasy wyższej”, a po drugie pokazać, że na jego zawodowe kompetencje komika składają się rozmaite, często sprzeczne, niejednokrotnie traumatyczne życiowe doświadczenia. W jakiejś mierze ta osobista historia jest też późnym owocem długich dekad terapii; tak, owszem, ludzie z wielkim poczuciem humoru mają przeważnie bardzo cienką skórę. Nie chcę naturalnie powiedzieć, że „Tak czy inaczej...” to pomnikowa bufonada – to bardzo zabawny tekst skrzący się sarkastycznymi puentami, ale warto go czytać nie tylko dla rozrywki.
Skąd zatem wzięło się wyczulenie Cleese’a na absurd? Z paru ingrediencji: lęku, wstydu, zażenowania oraz brytyjskiej obsesji na punkcie stosownego zachowania i społecznej hierarchii. Wszystko to miało swój początek już w domu rodzinnym w prowincjonalnym Weston-super-Mare: w konflikcie między postacią dobrotliwego, łagodnego ojca a figurą nieprzewidywalnej, depresyjnej matki. „Żyła w ciągłym stanie najwyższego strachu, graniczącego z początkowym stadium paniki. (...) Jest zatem zrozumiałe, że cierpiała na wszystkie typowe fobie, plus kilka szczególnych (na przykład lęk przed albinosami i ludźmi noszącymi przepaski na oczach) (...) Krótko mówiąc, matka postrzegała wszechświat jako ogromną, bezkresną pułapkę”. A kiedy się bała, wpadała w ślepą furię. „Tato i ja wiedzieliśmy, że lada drobiazg rozpęta burzę, obowiązywały więc zachowania uspokajające i pojednawcze, ponieważ wydawało się, że burzę może rozpętać prawie wszystko” – pisze Cleese. – „To nie zbieg okoliczności, że dużą część życia spędziłem na różnych formach terapii, a ogromna większość problemów, z którymi się borykałem, dotyczyła relacji z kobietami. Moje związki były przez wiele lat zdominowane przez głęboko zakorzeniony zwyczaj obchodzenia się z matką jak z jajkiem”.
Uderzające jest to, jak Cleese charakteryzuje sam siebie w skórze młodego człowieka – z potężną dozą ironicznej autodeprecjacji. Dla nieśmiałego, patykowatego wyrostka, „wątłej, ciotowatej mimozy”, kluczowym dla dalszej egzystencji odkryciem okazało to, że ludzie zaczynają cię lubić, kiedy dasz radę ich rozbawić.
Poza wszystkim – a są tu choćby kapitalne passusy o właściwych angielskiej klasie średniej paraliżujących obawach przed popełnieniem towarzyskiej niezręczności, popisywaniem się erudycją i kontaktami seksualnymi z płcią przeciwną – „Tak czy inaczej...” to parada rewelacyjnych portretów, z Grahamem Chapmanem, Martym Feldmanem i Peterem Sellersem na czele. To kawał historii kultury popularnej, jak również wnikliwa rzecz o trudnym satyrycznym rzemiośle: powinni się z książką zapoznać nasi rodzimi kabareciarze, może dowiedzieliby się przy okazji, dlaczego ich dowcipy nie są śmieszne.
„Tak czy inaczej...” | John Cleese | przeł. Łukasz Praski | Albatros 2015
Analiza Pythona
Równolegle do premiery autobiografii Cleese’a ukazuje się książka Briana Cogana i Jeffa Masseya „Wszystkiego, co ważne, dowiedziałem się od Monty Pythona”. Amerykanie próbują w niej osadzić dokonania brytyjskiej trupy w historycznym, społecznym i kulturowym kontekście. Czasem robią to nawet skutecznie, kiedy indziej gubiąc się w rozkroku między akademickim dyskursem a skazaną na niepowodzenie próbą naśladowania Pythonowskiego humoru. Każda książka przybliżająca dokonania komików jest mile widziana, z tej jednak fanatycy nie dowiedzą się wiele nowego, zaś dla początkujących może być zbyt hermetyczna. Lepiej sięgnąć po – nietłumaczony niestety na polski – leksykon Darla Larsena („Utterly Complete, Thoroughly Unillustrated, Absolutely Unauthorized Guide...”), do którego zresztą Cogan i Massey często się odwołują.
Równolegle do premiery autobiografii Cleese’a ukazuje się książka Briana Cogana i Jeffa Masseya „Wszystkiego, co ważne, dowiedziałem się od Monty Pythona”. Amerykanie próbują w niej osadzić dokonania brytyjskiej trupy w historycznym, społecznym i kulturowym kontekście. Czasem robią to nawet skutecznie, kiedy indziej gubiąc się w rozkroku między akademickim dyskursem a skazaną na niepowodzenie próbą naśladowania Pythonowskiego humoru. Każda książka przybliżająca dokonania komików jest mile widziana, z tej jednak fanatycy nie dowiedzą się wiele nowego, zaś dla początkujących może być zbyt hermetyczna. Lepiej sięgnąć po – nietłumaczony niestety na polski – leksykon Darla Larsena („Utterly Complete, Thoroughly Unillustrated, Absolutely Unauthorized Guide...”), do którego zresztą Cogan i Massey często się odwołują.
Wszystkiego, co ważne, dowiedziałem się od Monty Pythona | Brian Cogan, Jeff Massey | przeł. Maciej Studencki | Bukowy Las 2015