Popkultura lubi narkotyki, bo napędzają one każdą fabułę. Nie dość, że są idealnym McGuffinem, przedmiotem nadającym motywację działaniom bohaterów (wystarczy przechodząca z rąk do rąk walizeczka pełna paczuszek z białym proszkiem), to jeszcze niezawodnie wprowadzają kontekst zła.
W popkulturze narkotyki są symbolem gwałtu na niewinności, przejścia na stronę mroku, porzucenia społecznego ładu na rzecz psychopatycznego egoizmu, wreszcie – znakiem firmowym zorganizowanej przestępczości bezlitośnie ściganej przez stróżów prawa. Kto zażywa narkotyki albo nimi handluje, grzeszy. I płaci za to: najczęściej życiem, chociaż trafniej byłoby powiedzieć, że potępieniem, ponieważ narkotyki funkcjonują w kulturze popularnej jako nowoczesna metafora diabelskiego uwiedzenia.

Należało im się

Ciekawe, że alkohol i nikotyna nie budzą w naszym kręgu kulturowym takich skojarzeń. Przypuszczalnie więc demonizm narkotyków – ich niewątpliwa faktyczna szkodliwość to całkiem inna sprawa – musi być jakimś ideologicznym konstruktem. Towarzyszy mu przekonanie, że narkomania jest świadomym wyborem i aktem wyrzeczenia się odpowiedzialności za swoje życie. Trudno ustawicznie pomagać komuś, kto sam zdecydował, że się zgładzi. Być może po prostu był złym człowiekiem.
Reklama
Oczywiście narkoman uzależniony, powiedzmy, od heroiny w pewnym sensie staje się złym człowiekiem – kradnie, oszukuje, zdradza. To bardzo ułatwia moralny osąd nad nim: szumowiny najzwyczajniej w świecie dostają od losu to, na co sobie zasłużyły. Wedle podobnego wzorca rozumowania biedni pozostają biedni, ponieważ nie chce im się pracować.