Anna Politkowska, słynna dziennikarka, która 7 października została zamordowana (zginęła od strzału w głowę. Tego samego dnia Władimir Putin obchodził swoje 55. urodziny), założyła sobie, że z uporem będzie przypominała światu o ciemnych stronach Rosji.

Zawsze też waliła prawdę między oczy. I zawsze obrywała za to, jak nie od rządzących, to od innych dziennikarzy, którzy zarzucali jej, że rosyjski świat pod jej piórem zmieniał się tylko i wyłącznie w koszmar. Co jest oczywistą bzdurą, bowiem to nie świat zmieniał się dzięki niej w koszmar. Dzięki niej koszmar bywał nazywany po imieniu.
Czytając tę książkę, człowiek ma ochotę krzyknąć: dlaczego krytycy George’a W. Busha nie zabiorą się wreszcie za Putina? Dlaczego Czeczenia, o której z pasją pisała Politkowska, jest dzisiaj w wielu gazetach tematem tabu? Dlaczego Bush jest zbrodniarzem większym od władcy Rosji? Zastanawiające, prawda?

Polecam państwu umieszczone w tej książce porażające reportaże z Czeczenii. W przypadku takiej książki mowa o wartościach literackich może się wydać nie na miejscu. Ale trzeba to podkreślić: Politkowska operuje doskonałym i klarownym stylem. Ma pazur wtedy, kiedy trzeba. Potrafi, i to się doskonale czuje, rozmawiać z prostymi ludźmi. Miała wreszcie dar obserwacji, przynależny tym reporterom, którym los opisywanych przez siebie ludzi nie jest obojętny. Dzięki temu jej reportaże przejdą wkrótce do historii literatury. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.

Podobnie rzecz ma się z tragedią w Biesłanie, którą opisała równie przejmująco. Oto kilka zaledwie zdań: "A tymczasem Biesłan pogrąża się w szaleństwie. Minęła jesień, która zaczęła się pamiętnego pierwszego września. Nastała zima, ale nie przyniosła ukojenia. Cztery rodziny szukają wciąż swoich dzieci. (...) Zifa wychodzi tylko na pobliskie skrzyżowanie popychając wózek z jedenastomiesięczną Wikoczką i długo wypatruje się w dal, gdzie wcześniej czy później, jest tego pewna, pojawi się Żorik. Albo zagląda do przedszkola, gdzie chodził w zeszłym roku. Odnosi tam cukierkowo-wafelkową pomoc humanitarną, którą dostaje ona i jej starszy syn, Sasza, pięcioklasista”.

W takich fragmentach słychać wyraźnie zarówno lektury Politkowskiej, jak i szacunek dla tradycji, w której się porusza, oraz wielką empatię, która błyskawicznie znika, kiedy rozmawia np. z Ramzanem Kadyrowem, promoskiewskim premierem Czeczenii. Charakterystyka tego małego satrapy w wykonaniu rosyjskiej dziennikarki to prawdziwy majstersztyk. W podobnym stylu Politkowska opisuje Putina - a potrafi być złośliwa jak mało kto. Może to zabrzmi dziwnie, ale w jej wykonaniu nawet kampania prezydencka z roku 2004 zmienia się w ciekawe wydarzenie. Z jednej strony mamy groteskowych kandydatów (może Państwo pamiętają opuchniętego Olega Małyszkina, ochroniarza Żyrinowskiego, tak, tak - on brał udział w tym wyścigu), a z drugiej bierne społeczeństwo. Politkowska, operując tylko i wyłącznie faktami i obrazami, zręcznie stopniuje napięcie.
Czyta się to jak prawdziwy kryminał. Tylko bohaterowie opowieści są ludźmi z krwi i kości. Czasami nawet giną w zamachach...









Reklama