Fantastyka – paradoksalnie – mało miewa dziś wspólnego z fantazją i wyobraźnią. Rozwój i sukces konwencji sprawił, że ambicje twórców spotkały się z oczekiwaniami czytelników w miejscu dość przewidywalnym. Niewiele powstaje książek prawdziwie nowatorskich, natomiast gatunkowo literatura ta stała się momentami bardziej wyspecjalizowana od muzyki rozrywkowej (a ta, jak wiadomo, podlega wielce złożonej typologii) – wystarczy rzut oka na nowości wydawnicze, by się o tym przekonać. Mamy więc cyberpunk, fantasy, space operę, tanią futurologię, historie ze światów alternatywnych, a gdzieś na dnie kosza z przecenami leży zapomniana fantastyka naukowa, zwana współcześnie z angielska „Hard SF”, jakby to była jakaś twarda pornografia.
W czasach zimnej wojny SF opowiadająca historie o Pierwszym Kontakcie z obcymi służyła ona przeważnie jako terapeutyczny eksperyment myślowy mający pomóc w zrozumieniu motywów wroga z obojętnie której strony żelaznej kurtyny – co zresztą w wielkim stylu wyśmiali Stanisław Lem w „Pokoju na Ziemi” oraz Tim Burton w sarkastycznej filmowej parodii „Marsjanie atakują”. Islamscy terroryści początków XXI wieku już się tak dobrze na obcych nie nadają, gatunek umiera, bo nigdy tak naprawdę nie byliśmy zainteresowani rozważaniem realnych scenariuszy kontaktu z niewiadomym i nieodgadnionym. A kosmici? No cóż, oni – z tymi wszystkimi drgającymi mackami i zielonymi glutami zamiast krwi – byli tylko metaforą.
Od czasu do czasu pojawia się jednak śmiałek gotów podważyć dawne schematy i ożywić literackiego nieboszczyka. Kanadyjczyk Peter Watts, z wykształcenia biolog – badacz ssaków morskich, ruszył na ratunek opowieści o Pierwszym Kontakcie z podziwu godnym naukowym i pisarskim arsenałem. Jego „Ślepowidzenie” to nie tylko wyrafinowana intelektualna gra z czytelnikiem, lecz także przejmująca wizja postludzkiej przyszłości.
W latach 80. XXI wieku świat stoi u progu Kurzweilowskiej Osobliwości – technologicznego skoku, który ostatecznie zatrze różnicę między życiem biologicznym a sztucznym i pozwoli na nieograniczony rozwój sztucznej inteligencji. Nie jest to jednak rzeczywistość szczególnie pociągająca: ludzie panicznie boją się siebie nawzajem, żyją w elektronicznie podrasowanej samotności, coraz mniej rozumiejąc z cywilizacji, którą sami stworzyli. Dekadenckie nastroje przerywa niespodziewany znak od Obcych – skoordynowany deszcz milionów świecących satelitów, który spada na powierzchnię Ziemi. Okazuje się, że na krańcach Układu Słonecznego pojawił się niewidoczny artefakt wielkości ogromnej gazowej planety. Z misją badawczą ku tajemniczemu obiektowi rusza statek „Tezeusz”...
„Ślepowidzenie” umiejętnie bawi się motywem Pierwszego Kontaktu, wywracając do góry nogami gatunkową konwencję. Mamy do czynienia z pisarzem inteligentnym, dziko sprawnym i obdarzonym niecodzienną wyobraźnią. W istocie jednak książka Wattsa – co w niej najbardziej pociągające – skupia się na czymś innym: na ludzkim umyśle. W konfrontacji z pozaziemską egzotyką (a jest ona doprawdy mrożąca krew w żyłach) Kanadyjczyk z rozmachem rozbija mitologię potocznych przekonań o naturze świadomości i jaźni. „Ślepowidzenie” nie popularyzuje nauki – ono rozgrzebuje rany, krzywdzi naszą dumę, niszczy poczucie wyjątkowości, jakie od zawsze cechuje ludzkość. „Ja” to fikcja – mówi Watts – tożsamość jest iluzją, i to niezbyt sprawną. Jeśli nie boicie się gorzkiej prawdy o kruchości i przypadkowości człowieczeństwa, ta świetna fantastyka jest dla was.
Ślepowidzenie
(Blindsight)
Peter Watts, przeł. Wojciech M. Próchniewicz, Mag 2008