Rozumiem, że każdemu wydaje się, że akurat jego drzewo genealogiczne ma najszlachetniejsze korzenie i tradycje - właśnie dlatego wszystkie babcie opowiadają swoim wnuczętom o frywolnych wujaszkach z wąsiskiem, zaś mamy snują w zimowe wieczory ballady o romansach rodzinnych. Niemniej właściwym miejscem dla tego typu wspomnień jest właśnie ów zaklęty, rodzinny krąg prywatnych wtajemniczeń. Tymczasem Jerzy Stuhr uwierzył w wyjątkowość swego rodu przekładającą się na zbiorowy szacunek. Nic bardziej mylnego. "Stuhrowie" to klisza typowych polskich losów, w których ktoś kiedyś przyjechał do naszego kraju z tobołkiem lub z nabitym portfelem (casus Stuhrów), osiedlał się, zapuszczał korzenie i osiadał. Również na laurach. Kiedy Jerzy Stuhr wspomina dzielnego wujka Oskara albo uroczą Masię, która śpiewała partie z operetek, naraz przypomniałem sobie wszystkie własne rozśpiewane ciotki i kochanych wujków. Żeby jednak "Historie rodzinne" Jerzego Stuhra były czymś więcej niż (dyskusyjnym według mnie) pomysłem marketingowym wydawnictwa, musiałyby zawierać akurat te cechy, których najbardziej książce brakuje - szczerość i literacką finezję.
Stuhr niby to półgębkiem wspomina o zadawnionych konfliktach, buntach i zaszłościach, ale robi to wszystko na modłę najbardziej stereotypowego krakowskiego mieszczucha. W zapiętej kamizeleczce i z monoklem: żeby broń boże nikt nic złego sobie nie pomyślał, żeby nikt nie skrytykował. Kontury rodzinne są zatem jak należy uładzone, rysy zamazane, a pierwszy, drugi i trzeci plan wypełniają patriotyczne, moralne i edukacyjne piruety. Niestety, "Stuhrowie" zawodzą także pod względem literackim. Co tu kryć, Jerzy Stuhr nie jest (i nigdy nie będzie) Joanną Olczak-Ronikier. Autorka tomu "W ogrodzie pamięci" potrafiła z wielką swadą i inteligencją zamienić własne - skomplikowane, trudne i niekiedy brutalne dziedzictwo - w uniwersalną opowieść o tym, jak w człowieku odradzają się siły witalne i pasja tworzenia. Tymczasem Jerzy Stuhr, wychodząc z podobnych założeń, wyprodukował jedynie długie i nudne wypracowanie szkolne, pełne absurdalnych, wymyślonych quasi-dialogów oraz zadziwiających cytatów z socjologicznej sondy rodzinnej z udziałem swoich dzieci: Macieja i Marianny Stuhr. Co więcej, "Historie rodzinne" są pozbawione nawet tej cechy, o którą akurat Stuhra na pewno nikt by nie podejrzewał. Książce brakuje poczucia humoru, wdzięku i lekkości.
Chciałbym wierzyć, że przynajmniej dla rodziny Jerzego Stuhra będzie to pożyteczna lektura. I tutaj jednak pojawiają się wątpliwości. Jerzy Stuhr, być może bezwiednie, zawsze pisze o sobie. Każdy pretekst jest dobry, żeby przypomnieć szanownej publiczności o licznych zawodowych sukcesach, wspaniałych rolach, szlachetnym charakterze, wysokich morale, a także specjalnej atencji u Jana Pawła II. To powoduje, że od pewnego momentu czyta się tę autolaurkę ze zniecierpliwieniem, a nawet z narastającym niesmakiem. Ciekawe, co Stuhr da nam następnym razem. Historie miłosne?
"Stuhrowie. Historie rodzinne"
Jerzy Stuhr
Wydawnictwo Literackie 2008