Wiele osób porównuje pana prozę z twórczością Gabriela Garcíi Márqueza czy Fiodora Dostojewskiego, szczególnie w kontekście powieści "Śnieg". Którzy autorzy wywarli wpływ na pana twórczość?

Oczywiście, mam swoich mistrzów. Są nimi Lew Tołstoj, wspomniany Dostojewski i Márquez, a także Tomasz Mann i Marcel Proust. Do listy pisarzy powinienem dodać Vladimira Nabokova – myślę, że on również wywarł na mnie duży wpływ. Niestety, to twórcy, którzy już nie żyją.

Reklama

Bardzo cenię sobie też Jorge Borgesa oraz Itala Calvina, chociaż są oni bardziej eseistami niż autorami piszącymi powieści. Jednak byli tymi twórcami, którzy przenieśli metafizykę na wyższy poziom, pokazali nową strukturę literatury i wskazali na to, czym jest literatura oparta na czymś niewidzialnym, czymś nienamacalnym. Niestety, także oni już nie żyją.

Amerykanie ten rodzaj literatury nazywają postmodernizmem, awangardą, eksperymentem. Piszę już od pięćdziesięciu lat, choć myślę, że udało mi się odkryć coś swojego w literaturze, mieć własny smak i styl.

A czytał pan któregoś z polskich autorów?

Tak. Pierwszym polskim pisarzem, o którym myślę, jest Joseph Conrad. Prowadziłem nawet poświęcone mu wykłady na uniwersytecie w Kolumbii. Przeczytałem także "Proszę państwa do gazu" Tadeusza Borowskiego.

A czytał pan autora powieści historycznych, Henryka Sienkiewicza?

Reklama

Tak. Nawet jako student odwiedziłem poświęcone mu muzeum, chociaż muszę przyznać, że nie za bardzo mi się ono podobało.

Uważam, że polska i turecka literatura mają wiele wspólnego. Powstawały pod wpływem kultury europejskiej, a także powieści rosyjskiej. Również nasze tożsamości narodowe próbowaliśmy kultywować i rozwijały się one pod wpływem Wschodu i Zachodu. Polska i Turcja mają też tradycję walki, także z Rosją. A próby dostosowania naszych tożsamości i kultury do współczesności są naszym wspólnym problemem.

A jaką rolę odgrywa literatura w pana życiu? Studiował pan malarstwo, potem architekturę, dlaczego zatem zdecydował się pan zostać pisarzem?

To bardzo popularne pytanie, które jest mi zadawane. Kiedy miałem dwadzieścia dwa lata, chciałem być malarzem, choć pochodziłem z rodziny inżynierów i architektów. Zdecydowałem się jednak napisać książkę "Stambuł. Wspomnienia i miasto". To był moment przełomowy, a pisanie książki zakończyłem oświadczeniem, które skierowałem do mojej mamy, że nie chcę być już ani malarzem, ani architektem, lecz pisarzem. Zresztą nie czułem się spełniony jako malarz. W moim kraju, ze względu na wyznawaną religię, malarstwo ma wiele ograniczeń. Islam zabrania przecież wykonywania wizerunków. A ponadto bardzo lubiłem książki Tołstoja i Dostojewskiego.

Powiedział pan o swojej książce poświęconej swojemu rodzinnemu miastu - Stambułowi. Nie jest to jedynie książka, w której to miasto odgrywa dużą rolę. Pokazuje je pan jako miejsce, gdzie Wschód i Zachód się spotykają.

Co prawda nie wierzę w jakieś przenikanie się kultur, jednak mieszkając przez siedemdziesiąt lat w Stambule, widzę, że pewne rzeczy wynikające z naszej tradycji i religii Wschodu spotykają się z nowoczesnością Zachodu.

Moją pracą jest zatem połączenie rzeczy pochodzących z różnych źródeł. W ten sposób ludzie, którzy czerpią ze wschodniej tradycji i z klasycznego islamu, Dostojewskiego i Tołstoja, oraz surrealistycznej sztuki użytkowej, mogą się zetknąć z czymś, co na pierwszy rzut oka jest zupełnie odległe.

Łącząc te rzeczy, można tworzyć nowe byty i formy. Mając w sobie wyobraźnię, możemy stworzyć coś elektryzującego. Tak właśnie napisałem "Czarną księgę" oraz "Nazywam się Czerwień".

A jak postrzega pan swoją rolę jako pisarza w świecie po pandemii, w czasie toczącej się w Ukrainie wojny?

Nigdy nie byłem zaangażowany politycznie, nigdy swoimi książkami nie chciałem podburzać społeczeństwa. Pokolenie pisarzy piszących przede mną było pokoleniem pisarzy politycznych. Jestem jednak wobec nich bardzo krytyczny, ponieważ ich twórczość nie jest ani zbyt estetyczna, ani piękna. Ale kiedy z czasem zacząłem być rozpoznawalny na świecie, ludzie zaczęli zadawać mi polityczne pytania i tak niestety stałem się osobą publiczną, polityczną.

Kiedy pyta mnie pani o rolę pisarza w kontekście doświadczenia koronawirusa, trzęsień ziemi, tsunami czy innych katastrof, kryzysów gospodarczych, to muszę powiedzieć, że mój kraj jest obecnie bardzo biedny. Pisarz powinien być skromny, znać swoje ograniczenia i wiedzieć, że to, co robi, jest tylko fikcją, którą ludzie chcą poznać. Mam zaprzyjaźnionych dziennikarzy, którzy lubią moje powieści. Ze względu na swoje wyraźne poglądy polityczne znajdują się jednak obecnie w więzieniach.

Rozmawiamy podczas Malta Festival w Poznaniu. W jego trakcie zaprezentowane zostały libretto i muzyczne fragmenty opery "Ja, Şeküre", która powstała na podstawie pana książki "Nazywam się Czerwień". Libretto i muzykę, na zamówienie Malta Festival, napisał Aleksander Nowak. Jakie pana zdaniem są relacje między literaturą a teatrem?

Muszę powiedzieć, że w ogóle nie jestem człowiekiem teatru. Dużo czerpię jednak z Szekspira i Dostojewskiego. Wierzę, że odkryli oni coś o ludzkiej duszy - to, jak silnie i głęboko wpływają na nią przekonania oraz wierzenia. Dramat pozwala dotknąć nawet najbardziej ukrytych zakamarków człowieczeństwa, zobaczyć coś na scenie, podziwiać grę aktorów oraz wsłuchać się w sposób, w jaki mówią.

Nigdy jednak nie odważyłem się napisać sztuki, i muszę też przyznać, że także z powodu mojego charakteru – jestem samotnikiem, samotnym wilkiem. Gdybym musiał pracować z grupą teatralną, pewnie byłbym konfliktowy i ciągle sfrustrowany. Ale, gdybym miał coś napisać dla zaprzyjaźnionej grupy, może jednak bym coś zaproponował.

Miesiąc temu w Polsce ukazała się moja ostatnia powieść "Noce zarazy". Mówi o znanym nam wszystkim doświadczeniu epidemii i kwarantanny. Jest ona opowiadana z perspektywy kobiety, której mąż przebywa na kwarantannie. Właśnie ta powieść była pomyślana jako sztuka i zostanie zaadaptowana na potrzeby teatru.

Pisał pan jednak scenariusze filmowe.

Tak, jeden z nich został oparty na "Czarnej księdze". Z kolei moja powieść "Muzeum niewinności" niedługo będzie międzynarodowym miniserialem. Tym razem jednak to nie ja odpowiadam za scenariusz. Nie mógłbym być zawodowym dramaturgiem czy scenarzystą, bo naprawdę nie lubię pracy w grupie.

"Ja, Şeküre" nie jest jedynym przestawieniem teatralnym powstającym w oparciu o pana prozę. W Polsce można było już zobaczyć inscenizacje "Śniegu". Czy widział je pan? Czy widział pan jakieś inne inscenizacje?

Widziałem dwie lub trzy adaptacje "Śniegu" w Niemczech, a także we Francji. Powstawały one również w innych krajach i faktycznie niektóre z nich widziałem. Niektóre mi się podobały, ale na niektóre z nich nie wyraziłem swojej zgody.

Wierzę w swoją powieść, a za jej teatralną adaptację czy interpretację odpowiada reżyser czy reżyserka. Muszę jednak powiedzieć, że nie boję się nawet złych adaptacji.

Na koniec chciałabym się zapytać, czy w najbliższym czasie pańscy czytelnicy mogą się spodziewać kolejnej książki? Nad czymś teraz pan pracuje?

Kończę właśnie powieść "Card Player". Opowiada ona o latach 1942-1943, czyli o czasie, kiedy Turcy byli pod dużym wpływem Adolfa Hitlera. Turecki rząd zabrał majątki przedstawicielom wyższej klasy, którzy nie wyznawali islamu. Jest to też opowieść o przedstawicielach klasy średniej miasta, o którego historii już niejednokrotnie pisałem.

Nie wiem jednak, czy można powiedzieć, że jest to powieść historyczna. Opowiada o wydarzeniach, które rozgrywają się zaledwie dziesięć lat przed moimi narodzinami.

Rozmawiała Anna Kruszyńska/PAP