"Niewielu jest w powojennej historii polskiej ilustracji książkowej artystów tak rozpoznawalnych, autorów postaci bezbłędnie wymienianych przez kilka pokoleń, uwielbianych przez czytelników, a równocześnie tak unikających sławy, mediów, starających się żyć swoim tempem i ponad wszystko ceniących sobie prywatność i święty spokój" - pisze Gawryluk w książce "Ilustratorki i ilustratorzy. Motylki z okładki i smoki bez wąsów", wspominając dziennikarzy zwiedzonych przez "uroczego, uśmiechniętego starszego pana, który owijał ich wokół palca i mówił dokładnie tyle, ile chciał i to, co sobie zaplanował".

Reklama

Lakoniczność Butenko zaprezentował już na początku rozmowy z Gawryluk: indagowany przez autorkę książki, dlaczego zajął się ilustracją dla dzieci, Butenko odpowiedział pytaniem "Czy zna pani jakieś wydawane obecnie ilustrowane książki dla dorosłych?".

Zanim skończył warszawską ASP, studiował krótko polonistykę, oraz śpiew w Wyższej Szkole Muzycznej. Dyplom zrobił w 1955 r. w klasie Jana Marcina Szancera. Lubił podkreślać, że jest pośrednim uczniem Matejki. "Uczniem Matejki był Mehoffer, uczniem Mehoffera był Szancer. A ja jestem uczniem Szancera" - mawiał.

Reklama

Tuż po dyplomie w 1955 roku Butenko rozpoczął pracę w wydawnictwie Nasza Księgarnia jako redaktor artystyczny. To tutaj w roku 1956 ukazała się jego pierwsza książka dla dzieci "Pan Maluśkiewicz i wieloryb" Juliana Tuwima. Podobno redaktorzy, zaskoczeni rysunkami Butenki, przeprowadzili konsultacje w pobliskiej podstawówce. "Doszło do tego, że pracownica wzięła tekst książki, moje prace i poszła do szkoły. Czytała, pokazywała rysunki i patrzyła na reakcję dzieci. Okazało się, że moja wybujała fantazja jest niczym w porównaniu z radykalizmem dzieci" – wspominał Butenko.

Na rysunkach Bohdana Butenki wychowało się kilka pokoleń, jego dzieł opatrzonych słynną sygnaturą Butenko Pinxit - jest podobno ok. 250. Jednak w latach 50. styl Butenki był bardzo nowatorski. Jak pisze kulturoznawca Mikołaj Gliński na portalu Culture.pl, "rewolucja, którą Butenko wprowadził do polskiej ilustracji, polegała na potraktowaniu książki, jako autonomicznego bytu. Jako pierwszy zaczął myśleć o niej, jako o całości, na którą składają się elementy introligatorskie, typograficzne, rysunkowe, fotograficzne - razem miały dopiero tworzyć wielopoziomową narrację plastyczną. Z tego powodu Butenkę określa się niekiedy mianem +architekta+ książki". Każda książka Butenki jest całością konsekwentnie podporządkowaną jednej koncepcji graficznej - od okładki i ilustracji przez paginację, numery rozdziałów, spis treści. Często pojawia się motyw scalający, jak ślady stóp w "I ty zostaniesz Indianinem". Butenko porównywał projektowanie książki do robienia swetra na drutach: "Trzeba dziergać tak, żeby się nie pruło" - mawiał.

Reklama

Butenko wypracował styl, którego cechą było uproszczanie rysunku, co nasuwało skojarzenia z twórczością dzieci. Było to skojarzenie uprawnione - Butenko zachował swoje szkolne zeszyty i zawartym w nich rysunkom dawał nowe życie w ilustrowanych książkach. "Wdzięcznymi odbiorcami okazali się szczególnie 10-15-letni chłopcy, odnajdujący siebie i swoje pomysły wśród sympatycznie łobuzerskich bohaterów książek ilustrowanych przez Butenkę" - pisze znawczyni jego twórczości Anita Wincencjusz-Patyna. Dzieci lubiły też dokładność Butenki - jak w wierszyku występowało 40 butelek, to taka właśnie ich liczba pojawiała się na ilustracji.

Podczas praktyk studenckich Butenko pracował przez rok w największej w latach 50. polskiej drukarni Dom Słowa Polskiego. Nabyta tam wiedza pozwoliła mu zapracować sobie na tytuł "postrachu drukarzy". Ilustrator miewał niespotykane pomysły i nie dawał się zbyć tłumaczeniami, że są one niewykonalne. Gdy ilustrował wiersze Edwarda Leara w zbiorze "Dong, co ma świecący nos” zaprojektował czarne strony z białymi tekstami, co dawało wrażenie tekstu ze szkolnej tablicy. O to, by strony naprawdę były czarne, stoczył podobno z drukarzami wojnę. Z kolei w "Kanaponach" miały być wycięte w stronach dziurki od klucza - rzecz dość skomplikowana do wykonania przy dużym nakładzie książki.

Rysownik był też prekursorem animacji. W 1958 roku telewizja zwróciła się do niego z propozycją zrobienia programu dla dzieci. Butenko postanowił zrobić film animowany. "Ustawiliśmy w studiu długi stół, na jego końcach stały wyżymaczki, do których wkładało się pas papieru i kręciło. Mieliśmy też około 200 szyb, na których rysowałem postać Gapiszona. Stawiało się szybę, a z tyłu, za pomocą wyżymaczek, przesuwało się tło. W ten sposób powstawał ruchomy obraz. Jeździliśmy z programem po Europie, potrzebne materiały zajmowały pół wagonu. W dodatku szyby często się tłukły, więc mawiam, że Gapiszon narodził się w brzęku tłuczonego szkła i w listopadzie, więc w czapce" – wspominał Butenko w jednym z wywiadów.

Gapiszon, ulubiona postać Butenki, w latach 60. trafił na łamy czasopisma dla dzieci "MIŚ". Przygody przedszkolaka w czapeczce z pomponem wydane też zostały jako książeczki. Pod koniec lat 60. na potrzeby "Świerszczyka" zostali stworzeni inni bohaterowie – niezdarny hipopotam Gucio i mądry pies Cezar lubili podróżować i pomagać innym. Kwapiszon z kolei jest głównym bohaterem serii komiksowej autorstwa Butenki wydawanej w latach 1976-1981 przez Naszą Księgarnię. Warszawiak, harcerz i wędkarz znajduje tajemniczą szkatułkę i wpada w tarapaty - ścigają go dwaj złodzieje: Faworyt i Kompan, którzy próbują mu ją odebrać. W serii o Kwapiszonie plansze komiksu składają się z czarno-białych zdjęć i fotomontaży, na ich tle narysowane są postaci i przedmioty.

Dlaczego Gapiszon, Kwapiszon i inne postaci stworzone przez Butenkę zapadły w pamięć kilku pokoleń? "To jest tajemnica, której na szczęście nikt jeszcze nie rozgryzł. Skąd się bierze popularność rysowanych postaci? Dlaczego precyzyjnie opracowany, obliczony na sukces projekt czasem kończy się klapą, a postać narysowana gdzieś ołówkiem na serwetce podbija serca czytelników? Nie ma mądrych" - mówił Butenko. Rysownik do końca pracował tradycyjnymi metodami - jego warsztatem był papier, kredki, ołówki, tusz. Komputera używał tylko do drobnych ustaleń, na przykład wielkości czcionki, nigdy do ilustrowania. Za bardzo ważną część warsztatu uważał kosz na śmieci, gdzie lądowało wiele prac.

W opublikowanej przez wydawnictwo Marginesy książce Barbary Gawryluk "Ilustratorki, ilustratorzy. Motylki z okładki i smoki bez wąsów" znalazły się też eseje o takich twórcach jak Danuta Konwicka, Jan Marcin Szancer, Jerzy Srokowski, Adam Kilian, Janusz Stanny czy Józef Wilkoń.