"Po raz pierwszy obejrzałam jej przedstawienie ponad 25 lat temu. To było +Café Müller+ i +Święto wiosny+, które zwykle grane są jednego wieczoru. Wydały mi się czymś niezwykłym, zupełnie innym od wszystkiego, co widziałam wcześniej w teatrze. Uderzyła mnie przede wszystkim ogromna prawda przeżyć, wzruszeń, które płynęły z tańca. Dwa przedstawienia z różnych światów - bo pierwsze jest autorskim spektaklem Piny Bausch, a drugie jej interpretacją znanego dzieła Igora Strawińskiego - ale świetnie się uzupełniają i stanowią kwintesencję jej twórczości. Łączy je prawda mówienia o człowieku, jego podstawowych potrzebach, instynktach, pragnieniach, emocjach" - podkreśliła w rozmowie z PAP Aleksandra Rembowska, autorka książki "Teatr Tańca Piny Bausch. Sny i rzeczywistość", która ukazała się w 2009 r. nakładem wydawnictwa Trio.

Reklama

Pina (właściwie Philippine) Bausch przyszła na świat 27 lipca 1940 r. w Solingen, mieście położonym w zachodniej części Niemiec, w kraju związkowym Nadrenia Północna-Westfalia. Jej rodzice Anita i Roland Bausch byli właścicielami pensjonatu i restauracji. Naukę tańca rozpoczęła w 1955 r. w Folkwangschule w Essen u choreografa Kurta Joossa. W 1959 r. otrzymała dyplom z tańca scenicznego i pedagogiki tańca. W tym samym roku wyjechała do Nowego Jorku, gdzie przez dwa lata uczyła się w Juilliard School of Music pod kierunkiem m.in. José Limóna, Anthony'ego Tudora i Margaret Craske. Występowała także z zespołem New American Ballet i Metropolitan Opera Ballet Company. Od tego czasu Nowy Jork zyskał szczególne miejsce w sercu Piny. Pytana po latach o pobyt w USA, mówiła, że w ciągu tych dwóch lat odnalazła siebie.

Po powrocie do Essen Pina Bausch rozpoczęła pracę solistki w powołanym przez Kurta Joossa Folkwang Ballett Company. Współpracowała m.in. z Lucasem Hovingiem, Hansem Zülligiem oraz Jeanem Cébronem. W 1969 r. Jooss przeszedł na emeryturę, a Pina została jego następczynią. Jej pierwsze choreografie to m.in. "Fragment" do muzyki Béli Bartóka oraz "Im Wind der Zeit" z muzyką Mirko Dornera. W 1972 r. została dyrektorką artystyczną teatru w Wuppertalu, który później zyskał nazwę "Tanztheater Wuppertal Pina Bausch". Dla artystki był to okres wzmożonych poszukiwań, kształtowania nowego języka. Powstały wtedy m.in. "Orfeusz i Eurydyka" Christopha Willibalda Glucka, "Święto wiosny" Igora Strawińskiego, "Die sieben Todsünden" Bertolda Brechta-Kurta Weilla, "Komm, tanz mit mir" z muzyką ludową oraz "Café Müller" do muzyki Henry'ego Purcella.

W latach 80. zrealizowała m.in. "Bandoneon", "Walzer", "Nelken", "Two cigarettes in the Dark" oraz "Palermo, Palermo". Przedstawienia zapewniły Pinie uznanie krytyków i publiczności. W następnych dekadach powstały m.in. spektakle "Danzón", "Nur du", "Nefés", "Ten Chi", "Bamboo Blues" oraz "Sweet Mambo". Zespół Piny podróżował po świecie, odwiedzając m.in. Lizbonę, Rzym, Wiedeń, Japonię, Brazylię i Indie. "Za każdym razem otwieramy nowe drzwi. W 1985 r., gdy byliśmy w Rzymie, poproszono mnie, by któraś z naszych inscenizacji wiązała się z Wiecznym Miastem. Spędziliśmy tam trzy tygodnie, każdy z tancerzy przeżywał to miasto indywidualnie. Premiera, dana w Wuppertalu, spotkała się także z pozytywnym przyjęciem w Rzymie" - mówiła artystka, cytowana w książce "Teatr tańca Piny Bausch. Sny i rzeczywistość".

Scena Piny Bausch stała się miejscem spotkania osób o różnym pochodzeniu, wyglądzie i usposobieniu. "Interesowali ją ludzie tacy, jakimi są – piękni i brzydcy, wysocy i niscy, grubi i szczupli. To wszystko składa się na bagaż doświadczeń, z którym wchodzą na scenę. Mawiała, że nie obchodzi ją, jak poruszają się tancerze, ale co ich porusza. Jej sztuka to nie tylko prawda, ale i odejście od wzorca obowiązującego chociażby w balecie klasycznym, gdzie mamy pozy, figury, układy. Zamiast tego jest coś, co płynie jak rzeka. Ruch, który tworzy się dzięki temu, że pod kierunkiem Piny Bausch tancerze potrafią przetworzyć swoje doświadczenia, pokazać je. Przywołać wspomnienie i towarzyszącą mu emocję, dla której znajdują ekwiwalent w geście. Tam nic nie jest wymuszone i wyuczone" – powiedziała Rembowska.

W trakcie pracy nad przedstawieniami choreografka kierowała się dewizą, że "pytania i poszukiwania nigdy się kończą, a w ich nieskończoności zaklęte jest piękno". Zadawała tancerzom pytania o różne życiowe doświadczenia. Wim Wenders, który już po śmierci Bausch zadedykował jej film "Pina", w 2011 r. w rozmowie z "Polityką" wspominał, że oczekiwała "jak najbardziej szczerych i osobistych" odpowiedzi. "To wymagało ogromnej odwagi. Trzeba było chcieć i umieć ujawnić najgłębszą cząstkę samego siebie. A Pina miała zwyczaj powtarzać to samo pytanie następnego dnia i oczekiwała jeszcze dokładniejszej i bardziej szczegółowej odpowiedzi" - dodał.

Członkowie Teatru Tańca Piny Bausch nie mieli jednak wątpliwości, że mistrzyni jest osobą, której można zaufać. "Janusz Subicz i inni tancerze, z którymi rozmawiałam w trakcie pisania książki, wspominali, że nie bali się odsłonić przed nią podczas pracy, ponieważ wiedzieli, że nigdy nie będą wyśmiani. Nawet jeśli w trakcie prób odwoływali się do swoich słabościach, ona nigdy nikogo nie wykpiła. Budowane latami zaufanie owocowało doskonałą wymianą twórczą. Oczywiście, w każdej grupie są lepsze i gorsze momenty, ale Tanztheater Wuppertal był – jak mówił Subicz – niczym klasztor: wymagał oddania się sprawie i wielu wyrzeczeń. Pina Bausch była liderką, która nim zawiadywała. To było podobne do Teatru Grotowskiego czy Kantora" – zwróciła uwagę Rembowska.

Reklama

Z rozmów, jakie krytyczka teatralna przeprowadziła z członkami zespołu Tanztheater Wuppertal, wyłania się obraz Piny Bausch jako osoby niezwykle silnej, a jednocześnie pokornej, skromnej, całkowicie podporządkowanej pracy. "Miała w sobie nie tylko umiejętność patrzenia, ale też ciągłego uczenia się, otwartości na ludzi, na tancerzy - także tych spoza jej zespołu, którzy nie byli częścią jej świata. Fascynowała ją różnorodność. Przez wiele lat organizowała w Nadrenii Północnej-Westfalii duży festiwal. Zapraszała wielkie gwiazdy baletu, które występowały obok zespołów mało znanych. Niezależnie od pory dnia obserwowała swych gości z uwagą. Witała i żegnała tancerzy, wręczała im kwiaty. To było piękne" – powiedziała.

Niemiecka choreografka od lat inspirowała twórców różnych dziedzin sztuki. W 1987 r. David Bowie nawiązywał do jej wczesnych prac podczas trasy koncertowej "Glass Spider". Federico Fellini mówił o niej jako o "założycielce zakonu, sędzi sądu metafizycznego, w zachowaniu przypominającej królową na wygnaniu". W 1983 r. obsadził Pinę w roli niewidomej księżniczki w filmie "A statek płynie". Z kolei w 1999 r. Pedro Almodovar dołączył plakat tancerki do scenografii filmu "Wszystko o mojej matce". Trzy lata później fragmenty choreografii Bausch można było oglądać w jego kolejnym dziele "Porozmawiaj z nią". Hiszpański twórca opowiadał w wywiadach, że kiedy kończył pisać scenariusz do "Porozmawiaj z nią" spojrzał ponownie na Pinę z plakatu - na jej zamknięte oczy, wyciągnięte ręce, cienką halkę. "Nie miałem wątpliwości, że to był obraz najlepiej przedstawiający otchłań, w której żyły bohaterki mojej opowieści. Dwie kobiety pogrążone w śpiączce, które mimo pozornej bierności wywołują w mężczyznach namiętność, zazdrość, pożądanie i rozczarowanie" - zaznaczył.

Życiowa podróż Piny Bausch zakończyła się 30 czerwca 2009 r. w Wuppertalu, kilka dni po tym, jak lekarze zdiagnozowali u niej raka. Tego wieczoru występujący właśnie we Wrocławiu zespół Tanztheater Wuppertal zagrał spektakl "Nefés" w hołdzie mistrzyni. "Po śmierci Piny Bausch za wszelką cenę chcieli przetrwać, wiedzieli, że są potrzebni publiczności. Czuli też, że nie mogą wyłącznie odtwarzać spektakli - muszą tworzyć. Takie próby były i są czynione. W miejsce choreografa zapraszani są nawet reżyserzy teatru dramatycznego. Dzięki temu może uda się uniknąć porównań. Tancerze pracują też w mniejszych składach. To już nigdy nie będzie ten sam teatr, ale dobrze, że mają wolę tworzenia, rozwijania. Dla artystów jest to niesłychanie ważne" - podsumowała Rembowska.

W sierpniu 2009 r. syn tancerki Salomon Bausch i jej partner, chilijski poeta Ronald Kay założyli fundację jej imienia. Planowana jest także budowa centrum, które łączyć w sobie miejsce prób i tanecznych występów z archiwum Piny Bausch. "Chciałbym, by sztuka mamy przetrwała tak długo, jak to możliwe. Najlepiej na scenie, ale za kilkadziesiąt lat nie będzie to już możliwe. Dlatego digitalizujemy 7,5 tys. nagrań video, gromadzimy zdjęcia, artykuły z prasy, broszury, plakaty. Fotografujemy kostiumy i scenografię. Oglądam te wszystkie materiały z przyjemnością. To wielkie szczęście czuć obecność kogoś, kogo już nie ma" - powiedział Salomon Bausch portalowi Kultur West.