Ma pan szczególne oczekiwania przed warszawskim pokazem "Boga Niżyńskiego"?

Ciekaw jestem, jak zabrzmi w przestrzeni Sceny na Wierzbowej. Ta przestrzeń jest bardzo nowoczesna - plastik, szkło i marmury. Estetyka stacji metra. A nasza opowieść odbywa się w jakiejś piwnicy, w miejscu zapomnianym i zakazanym… Tylko w takiej "nieoficjalnej", skrytej przed ludźmi przestrzeni możemy być świadkami "panichidy" odprawianej przez szaleńca. U nas, w Supraślu, łatwo w to uwierzyć. Ale jesteśmy przecież w teatrze. Do teatru zawsze przychodzimy po fikcję, by odkryć cząstkę prawdy.

Pod koniec kwietnia w Wierszalinie nowa premiera według słynnej książki Włodzimierza Pawluczuka "Wierszalin. Opowieść o końcu świata". Po 16 latach od powstania pańskiego teatru. Dlaczego tak późno?

Reklama

To prawda… Można odnieść wrażenie, że "Reportaż o końcu świata" jest książką, którą Teatr Wierszalin powinien zająć się na początku swojego istnienia. Ale tak czasem bywa, że tego, co podstawowe, nie umiemy dostrzec na początku drogi. Być może też po "Turlajgroszku", którym 16 lat temu Wierszalin rozpoczynał działalność, nie byłbym w stanie uczciwie robić kolejnego spektaklu rozgrywającego się w realiach białostockiej wsi. Dziś wiem, że takie przedstawienie jestem winien tym widzom, którzy setki razy, w kraju i poza granicami, pytają mnie: "A co to takiego ten Wierszalin?" I wreszcie powód ostatni, ale nie najmniej ważny: od 15 lat pewien dramaturg, z którym wtedy współpracowałem, woli opowiadać o rowerze, którym jechał do Wierszalina, niż o Pawluczuku. A dzięki niemu o istnieniu Wierszalina się dowiedział. Pomyślałem sobie, że przyszedł czas, aby prawdziwemu odkrywcy Wierszalina oddać sprawiedliwość.

Książka Pawluczuka robiła swego czasu ogromne wrażenie. Dlaczego?

W czasach kwitnącej komuny i triumfu materializmu pokazywała, że wyśniony przed komunistów "lud prosty nieuczony" jest nieodwracalnie "skażony" pragnieniami natury metafizycznej. To był sukces Pawluczuka. Udało mu się na przykładzie Wierszalina i sekty iljowców, czczących Eljasza Klimowicza, zwanego prorokiem Ilją, opowiedzieć o ludziach, dla których materialny wymiar życia nie miał żadnego znaczenia. Oni, żyjąc w wielkiej biedzie, nie chcieli marzyć o syrence i pralce frani, marzyli o wtórnym przyjściu Jezusa Chrystusa.

Wierszalin to miejsce styku chrześcijaństwa wschodniego i zachodniego. Do którego z tych światów panu bliżej?

Myślę, że w głębi duszy jestem takim wschodnim "bogonoścem". Istotną częścią tradycji wschodniego chrześcijaństwa, a przede wszystkim prawosławia ruskiego, jest tradycja sekciarska, czyli sytuacja bardzo żarliwej rozmowy z Bogiem, ale odbywającej się poza świątynią. Sądzę, że mam w sobie wiele z tych wszystkich "bogomilców", "bogonośców", chłystów i innych sekciarzy. Bożą iskrę rozdmuchiwali w sobie, budując własne kościoły lub uciekając na pustynię… Tyle że dla mnie takim kościołem i pustynią stał się teatr.

To balansowanie na skraju tabu i herezji zjednywało Wierszalinowi i przyjaciół, i zaprzysięgłych wrogów.

Mam wrażenie, że spory, które rozgorzały swego czasu wokół Teatru Wierszalin, nie były inspirowane zawartością duchową i przesłaniem naszych przedstawień. Przecież nikt z tych, którzy nas atakowali, na naszych przedstawieniach nie był. To był spór zastępczy, o przyczynach stricte politycznych - kilku prowincjonalnych bin Ladenów chciało wykazać się niezbędną dawką fundamentalizmu. Natomiast ocieranie się o herezję może zdarzyć się zawsze, kiedy mamy do czynienia z wiarą żywą. Tylko duchowość wystygła i martwa wolna jest od ryzyka herezji.

Dziś Wierszalin to już zupełnie inny twór niż ten sprzed 16 lat. Pozostał tylko jeden człowiek - Piotr Tomaszuk.

To potwierdza starą prawdę, że w zespole takim jak Wierszalin, a wcześniej Laboratorium czy Cricot 2, cała odpowiedzialność za jego prowadzenie i trwanie spada na jednego człowieka - jego twórcę. Kogoś, kto na dobre i na złe jest z teatrem, nazwą oraz miejscem związany, by nie rzec… przywiązany. Czy dobrze to, czy źle - Bóg raczy wiedzieć. Może to rodzaj przeznaczenia? Może po prostu rodzimy się do wykonania jednego zadania? Pytanie tylko, czy potrafimy właściwie je rozpoznać…

Grają nowi aktorzy, spektakl o Wierszalinie będzie miał też nowego scenografa.

Bardzo mnie cieszy współpraca z Eweliną Pietrowiak. To nowa osoba i nowa osobowość. Młoda, wszechstronnie przygotowana do zawodu dziewczyna, współpracująca z różnymi teatrami, bo reżyserująca w Ateneum, asystująca Trelińskiemu w Operze Narodowej, przygotowująca teraz spektakl w Teatrze Wybrzeże, kieruje swoją uwagę również na Wierszalin i znajduje tu coś szczególnego, odrębnego. Coś, co różni nasz zespół od teatrów bardziej… "zastołeczniałych".