Tekst Wojcieszka wystawiony w legnickim kościele nie iskrzy ani aktorstwem, ani anegdotą. Od początku brak w spektaklu intrygujących znaków teatralnych - bożonarodzeniowe nieprzybrane drzewka, świece, rewolwer w dłoni, flaszka z napitkiem, chleb. Można zaczynić choćby "Lśnienie", jest banał, smętek i pustka. Mimo że siedzimy u podnóża ołtarza i w prologu jesteśmy świadkami śmierci młodziutkiej kobiety, emocje krzepną w chłodzie powietrza. Furia, gwałt i groza zdarzeń nie budzą ani nie mrożą krwi w żyłach.
Oto doświadczamy teleportacji w czasie. Dezerter z frontu wschodniego przybywa do wiejskiej wspólnoty. Jest 1942 rok, w niemieckim Wolimierzu. Paul (Łukasz Węgrzynowski), młodziutki kawaler Żelaznego Krzyża przerażony bestialstwem wojny głosi prawdę, wywracając na nice nazistowskie sny o Vaterlandzie. Szydzi z oportunizmu rodziny i przyjaciół, wystawia na szwank wieloletnie miłości i przyjaźnie.
Porywczy ojciec, wyznawca narodowego socjalizmu, policzkuje syna. Paul ucieka do kościoła, w którym już kiedyś odnalazł schronienie przed koszmarem hitlerowskich Niemiec. Z niegdysiejszej wspólnoty zostało niewiele. Zdradzonego pastora, lidera opozycyjnej grupy osadzono w Dachau. Pozostali przy życiu donoszą na siebie, są konformistami, ukrywają się przed poborem, czy - jak następca pastora, Georg (Rafał Cieluch) - próbują po prostu przetrwać bez względu na cenę.
Podczas mrocznej, stężałej od chłodu Wigilii w opustoszałym kościele oglądamy panoptikum upiorów wojny i wiary. A jednak żaden z koszmarów, żadna z postaci nie wydaje się odkrywcza czy ważna. Wojcieszek tasuje role i postaci ze zgranej talii. Matka (Anita Poddębniak) kocha i tuli, Eva (Magda Skiba) kocha i tuli, Maria (Magda Biegańska), którą kocha Paul, tuli. Im wszystkim Paul mamrocze o pomście, trzęsąc się niczym deliryk.
Czuje się uczniem pastora. Szuka Judasza, który go wydał. Podejrzewa Georga, że z niskich egzystencjalnych pobudek wydał przełożonego. Katuje go, rzucając oskarżenie o współpracę z gestapo. Jak przedszkolak obraża się na ojca. Doświadczenie wojny nałożyło nań tak dziwaczne okulary nienawiści, podejrzliwości, agresji, że gdy gwałci w kościele Marię, przestałem cokolwiek rozumieć.
Problem w tym, że w pokrętnych dialogach Wojcieszka widz gubi się. Dramat dezertera i kolaborantów zaciemniają biblijne wersety wrzucane to tu, to tam. Jakby autor wierzył świętemu tekstowi i równocześnie zeń szydził. Pal licho te licealne zabawki interpretatora - pewnie każdy z nas natrząsał się jako nastolatek z patosu biblijnych aforyzmów. Problem w tym, że równie szczeniacko Wojcieszek wadzi się z Bogiem i historią. Opowiada o Niemcach w "Była już taka miłość", jakby nigdy nie czytał "Rzeźni nr 5", "Blaszanego bębenka" czy prozy Borowskiego.
Tym razem twórca legnickiego spektaklu zmienił realizm w burleskę, a narrację w slapstick. Nawet muzyka Pustek brzmi kiczowato. O aktorstwie też nie powiem nic dobrego - grymasy, grepsy, manifestacje, egzaltacja. Bohaterowie dyszą jak przodownicy pracy. Trudno się dziwić, w końcu wszyscy próbują dorwać Charliego.
"Była już taka miłość, ale nie ma pewności, że to była nasza"
tekst i reżyseria: Przemysław Wojcieszek,
Teatr im. Heleny Modrzejewskiej, Kościół Mariacki w Legnicy;
Premiera: 17 października