Burza wokół adaptacji "Przedwiośnia", której dokonał felietonista i krytyk literacki Andrzej Dobosz, trwa. Czy taki zabieg rzeczywiście był potrzebny?
Myślę, że adaptacje czasem są potrzebne. Od dziecka poznajemy wiele skrótów znanych historii, opowieści, powieści, czy baśni. Są tak skrojone, skrócone i opowiedziane, abyśmy znali kontekst np. przygód Robinsona Crusoe, czy słynnych legend, jak ta o Królu Popielu. Czasem zmieniamy różne powieści czy testujemy ich nowe brzmienie w nowej współczesnej formie gramatycznej, ortograficznej, bo są tak stare, że mogą być niezrozumiałe. Dostosowujemy je do obecnych realiów. W przypadku "Przedwiośnia" to, co zrobił pan Dobosz, było jednak zupełnie niepotrzebne.
Dlaczego?
Akcja, którą jest "Narodowe Czytanie" ma przywoływać klasykę literacką, pokazywać jej piękno, jej styl, to, co ma w sobie charakterystycznego. Niezrozumiałe jest dla mnie, więc to, w jakim celu były z niego wykreślane zwroty, słowa. Odbiorcami tej powieści, a co za tym idzie samej akcji, mają być czytelnicy, którzy tę literaturę piękną chcą poznawać, chcą jej słuchać taką, jaka ona jest. Skoro w tym roku wybór padł na "Przedwiośnie", powinno zostać podane czytelnikom w takiej formie, w jakiej zostało napisane. W całości, a nie we fragmentach, w pewnym sensie napisanych na nowo.
Pojawiły się głosy, że w oryginalnej formie "Przedwiośnie" jest za trudne, mało czytelne.
Jeżeli jest za trudne, to, po co je wybierano. Pan prezydent i jego otoczenie zachowują się jak uczniowie, którzy mówiąc, że "to trudne" dają komunikat, że "to nudne" i sięgają po bryk. A przecież myślą przewodnią akcji "Narodowe Czytanie" jest przybliżanie tej trudnej literatury, zachęcanie do tego, żeby uczniowie i reszta czytelników nie uciekali od tych trudnych fragmentów, szanowali klasykę, sięgali po nią. Takie podejście, jakie prezentuje się przez wykonanie tej adaptacji jest błędne.
"Jeśli >Przedwiośnie
I może to jest właśnie okazja do tego, żeby pokazać, że to, co trudne, nudne, a nawet śmieszne, z innej perspektywy. Jako zabytek literacki, stylistykę tamtych czasów. Albo tak jak wspomniałam, zastanowić się nad wyborem innej lektury.
Charakterystyczną cechą "Przedwiośnia" są trzy części: "Szklane domy", "Nawłoć" i "Wiatr od Wschodu". U Dobosza jest 16 rozdziałów zatytułowanych jak z opracowania lektury np. "Poznanie z Karoliną. Początek romansu".
To chyba najbardziej uwiera, a nawet boli w tej adaptacji. Wszyscy staramy się, by uczniowie, studenci, nie czytali opracowań, nie oglądali filmów, zanim nie przeczytają książki. Jeśli chcemy ich nauczyć tego szacunku do literatury, to takie skróty są strzałem w stopę. Tak jak wspominałam, prezydent i jego otoczenie pokazują, że można iść na skróty. Ale czy naprawdę trzeba? Nie sądzę.
Kolejny zarzut to wykreślanie z języka tej powieści m.in. przymiotników.
To z kolei zmieniło diametralnie wydźwięk tego dzieła, pozbawiło bohatera kolorytu, jego rozterek. Nawet jeśli niektóre słowa wyszły z użytku, to czemu ich nie przytoczyć, nie wspomnieć. Owszem, Żeromski stosował pewne zabiegi językowe, może niezbyt czytelne dziś dla wszystkich, ale przy tej okazji warto je przypomnieć i wytłumaczyć, dlaczego były stosowane.
Słowa "tudzież" już sobie raczej nikt na "Narodowym Czytaniu" nie przypomni. Wyleciało z każdego zdania, w którym się pojawiło.
I to jest przykład dziwnego rozdźwięku, bo z jednej strony je wykreślamy, a z drugiej walczymy o zachowanie bogactwa językowego. Czy słowo "tudzież" jest archaiczne? Pewnie tak, ale zawsze można przy takich okazjach dyskutować, jak się język zmienia. Są książki dla dzieci, w których zamiast słowa "dawniej" pojawia się zwrot "jak to drzewiej bywało". I to jest punkt wyjścia do rozmowy, dyskusji, wyjaśnień. Naprawdę nie rozumiem klucza do tego wykreślania słów i przeróbki oryginału, jakim posługiwał się pan Dobosz. To dla mnie ogromna zagadka.
Ze "zdrowego i zażywnego Czarusia", opisującego Barykę – Dobosz zostawił tylko "zdrowego".
Te przymiotniki są takim znakiem rozpoznawczym Żeromskiego, a tu się go z tego odziera. Z jego stylu, charakteru, takiego literackiego podpisu. Można tego pisarza lubić albo nie, ale nie można go w ten sposób traktować. Pozwolę sobie w tym miejscu na lekką ironię. "Zażywny", czyli tłumacząc na dzisiejszy język "tłuściutki". Czyżby to była próba włożenia między wiersze "Narodowego Czytania" kampanii przeciw otyłości wśród dzieci? Raczej nie, więc, po co takie zabiegi.
Kilka lat temu ówczesny minister edukacji Roman Giertych wykreślił z listy lektur "Ferdydurke" Gombrowicza. Sprzedaż tej książki skoczyła natychmiast po tym, jak znalazła się na "liście lektur zakazanych". Może idąc tym tropem, z "Przedwiośniem" będzie podobnie. Może Polacy sięgną po oryginał?
Może tak być (śmiech). Jeżeli ktoś dzięki temu zamieszaniu sięgnie po "Przedwiośnie", żeby dowiedzieć się jak wygląda oryginał, albo go sobie przypomnieć, to będzie chyba jedyny plus całej tej akcji.
A może za rok lepiej wybrać utwór łatwiejszy i lżejszy?
Zastanawiam się, czy "Przedwiośnie" to rzeczywiście ciężki utwór. Czy jego poprzednicy jak "Lalka" Prusa, czy "Qvo Vadis" Sienkiewicza były lżejsze w odbiorze. Chyba nie. Myślę, że każdym utworem literackim można zachwycić się na nowo, odkryć w nim to, co do tej pory nie zostało przez nas odkryte. Jestem przekonana, że nawet te dzieła starzejące się w języku, czy treści mogą porywać. Tylko lepiej nie za bardzo przy nich mieszać.
Zgadzam się z tym, że język jakim napisane zostało "Przedwiośnie" może wydawać się trudny, niestrawny, ale tak wówczas pisano. "Narodowe Czytanie" to akcja, która służy temu, aby pokazywać tekst takim, jakim on jest i nie dokonywać w nim przeróbek. Jego ideą jest przecież czytanie i obcowanie z dziełem, a nie jego adaptacją, czy w tym wypadku bardziej przeróbką. Te w tym wypadku szkodzą tekstowi, nie zachęcają do jego czytania, ale do sięgania po bryki. Bo też to opracowanie przygotowanie przez pana Dobosza można do opracowania lektury porównać. "Narodowe Czytanie" powstało nie po to, by Polacy obcowali z tekstami autorstwa współpracowników prezydenta, lecz po to, by upowszechniać teksty klasyków polskiej literatury. Mało nas obchodzi gust Andrzeja Dobosza - to, że jakieś słowo, użyte przez Żeromskiego mu się nie podoba, naprawdę nie powinno mieć żadnego znaczenia. Można urządzić narodowe czytanie dzieł Andrzeja Dobosza - wówczas będzie miał on prawo do przeprowadzania zmian w swych tekstach.