Nie mamy szczęścia do katalońskich dramaturgów. Swojego czasu grywano u nas "Po deszczu" Sergi Belbel. Po kilku wystawieniach słuch o autorze zaginął. Po obejrzeniu "Metody" w stołecznym Teatrze Komedia mam pewność, że Jordi Galcerana czeka jeszcze szybsze zapomnienie.

Pozornie to rzecz z ambicjami. Pisarz bierze pod lupę świat bezdusznych korporacji. Nieważne - warszawskich czy barcelońskich - sztuka ma być uniwersalna. Zamyka czworo bohaterów w pokoju bez okien i każe im prowadzić ze sobą bezwzględną grę. Stawką jest ponoć posada dyrektora finansowego prestiżowej firmy. Warto więc ździebko się upodlić.

Atrakcyjność "Metody" kończy się na kilku mocnych replikach. Autor nie ma pomysłu na postaci, a reżyser Piotr Łazarkiewicz dokłada własne błędy. Spektakl w Komedii nuży po kwadransie, niby zaskakujący finał rozczarowuje, czary goryczy dopełnia podwójna czy potrójna pointa. Mieć na scenie czworo wykonawców w aktorskim pojedynku i tak spektakularnie zmarnować ich potencjał - to prawdziwa sztuka.

A dla Łazarkiewicza pestka. Tomasz Karolak "jedzie" na jednym tonie i spojrzeniu, Maria Seweryn miota się całkiem bezradnie (współczucie dla aktorki za tandetny kostium przyszykowany dla niej przez Katarzynę Sobańską). A Rafał Mohr w roli nowoczesnego sk…syna, gotowego na wszystko dla osiągnięcia celu, jest tylko żałośnie śmieszny. Żal tylko Łukasza Simlata, bo w kilku momentach przemyca na scenę, odrobinę dwuznaczności.
"Metoda" to tylko sceniczna wydmuszka, pod efektownym opakowaniem, skrywająca pustkę. Do natychmiastowego zapomnienia.


"Metoda"
Jordi Galceran
reż. Piotr Łazarkiewicz
Teatr Komedia w Warszawie
Premiera 27 września













Reklama