W życiu śnie świat się po prostu wyłania: z przypomnienia, z lęku, z udręki, a koszmar nieczęsto kończy się happy endem. Czym jest filozofowanie, jak nie snem na jawie. Zwłaszcza filozofowanie Wittgensteina, który wyprowadzał sens świata z języka, z kunsztu logiki.

Kapsuła sali przypomina maksymalnie wygaszone płótna ekspresjonistów. Poczerniałe błękity, gasnące róże, ledwo opalizujące czerwienie. Stół, krzesła, łóżko, lustro, fortepian, blaszana misa z wodą do kąpieli. Kawalerski pokój jest klatką. Słowo próbuje tę klatkę rozbić. Język jest jedyną płaszczyzną, na której można wadzić się z Bogiem, z predestynacją, z opinią ludzi i z oporem materii.

Matka (Irena Rybicka) próbuje sprawić, by był jak inni - normalny. Chce ugasić gorączkę poznania, która budzi w młodym mężczyźnie furię. Piękna jest scena oblucji, kiedy nagi Ludwig, stojąc w blaszanej misie, próbuje z wściekłością zmyć z siebie kształt zewnętrzny. Bertrand (Bogusław Kierc) szydzi z Ludwiga w imię intelektualnego dorobku Europy. - Kanon jest trwaniem - podpowiada. - Kanon jest kłamstwem - buntuje się Ludwig (Szymon Czacki).

Logika pozbawia go czułości, a czułości pragnie matka. Logika pozbawia go przeszłości, a przeszłości pragnie Bertrand. Myśl i życie pozostają w dramatycznej rozbieżności. I, co smutne, zarówno myśl, jak i życie można łatwo zetrzeć z powierzchni świata. Niczym szminkę z lustra, które prześwietla nasze lęki, ale i próżność.

W innej z pięknych scen targany namiętnościami filozof wspina się na klapę fortepianu do lotu, by prędko zsunąć się na kamienną posadzkę. Potem pali rękopisy. W każdym z nas drzemie Ptasiek. Nawet w wielkich filozofach.


"Traktat"

według Wittgensteina, reż. Gabriel Gietzky, Teatr Współczesny we Wrocławiu, premiera 23 września.











Reklama