Chińscy pianiści wiedzą, jak oczarować Europę i Amerykę. A może wiedzą to stojący za nimi specjaliści od PR. Co prawda styczniowy występ Lang Langa w Polsce sprawił miłą niespodziankę nawet najbardziej wybrednym melomanom, jednak powszechny entuzjazm wydaje się zdecydowanie przesadzony. Chiński pianista przekroczył po prostu granicę oddzielającą pretensjonalną, młodzieńczą wirtuozerię od oryginalnej i stylowej zarazem, choć wciąż nazbyt egzaltowanej interpretacji.
Niespodzianek nie przyniósł natomiast występ Li Yundi, który pomimo upływu lat wciąż pozostaje tym samym, utalentowanym, lecz nijakim nastolatkiem.
Chwilami nie sposób oprzeć się wrażeniu, że czas zatrzymał się dlań w pamiętnym 2000 roku, kiedy nieprzeciętny warsztat i wrażliwość chińskiego chłopca urzekła jury XIV Konkursu Chopinowskiego. - Oczywiście nie potrafię jeszcze grać tak jak najwybitniejsi pianiści - deklarował wówczas Li Yundi.- To kwestia doświadczenia i emocjonalnej dojrzałości, które wymagają czasu.
Problem w tym, że po dziesięciu latach ta deklaracja nie straciła aktualności, o czym przekonuje nowy album pianisty z wyborem chopinowskich nokturnów (EMI). - Te utwory mają w sobie mniej polskiej specyfiki niż mazurki czy polonezy. Ich elegancki, spokojny i przesycony poetyckością styl jest bardziej europejski, uniwersalny, a przez to bliższy mojej wrażliwości - wyjaśnia wirtuoz. Podobny dystans, a wręcz obojętność, wyziera niestety także z płyty.
Czy to uniwersalne cechy chińskiej pianistyki, czy znak czasów? Zdecydowanie to drugie, o czym przypomina dobiegający osiemdziesiątki Fou Ts’ong. Warszawski debiutant z 1955 roku wciąż fascynuje przede wszystkim wyjątkowo osobistym wyczuciem stylu chopinowskiego. Nie przez przypadek to właśnie z jego nagrań pianistka tak wyjątkowa jak Martha Argerich "nauczyła się grać mazurki". Lang Lang oraz Li Yundi to nowa strategia azjatyckiego giganta wobec kulturowego dorobku świata zachodniego.
Sukcesy Lang Langa i Li Yundi rozpętały w Chinach modę na europejską klasykę. Blisko czterdzieści milionów tamtejszych dzieci uczy się dziś gry na fortepianie. A jeszcze niedawno sprawy wyglądały zupełnie inaczej. Spośród wielkich kultur Orientu Kraj Środka otworzył się na muzyczne wpływy Zachodu najpóźniej oraz z największą podejrzliwością. I tylko dlatego, że chińscy nacjonaliści pospołu z komunistami odkryli propagandową siłę oraz prestiżowy potencjał symfonicznego sztafażu.
Pierwsza wyższa uczelnia muzyczna powstała tam dopiero w 1927 roku, a zawodowa orkiestra - 13 lat później. Do końca lat 70. jedyną akceptowalną formą twórczości pozostawał jednak lokalny odpowiednik socrealizmu. Pojawienie się w tym kontekście samorodnego talentu Fou Ts’onga miało charakter fenomenu. Zresztą to nie przypadek, że pionier chińskiej pianistyki odebrał zasadniczą część swego wykształcenia w Warszawie i wyemigrował do Wielkiej Brytanii.
Czytaj dalej >>>
Młodość Langa Langa oraz Li Yundi rozgrywała się w diametralnie odmiennych okolicznościach: po śmierci Mao Zedonga, na fali rynkowego zwrotu chińskiej gospodarki. - Lata osiemdziesiąte to okres otwierania się i gwałtownego rozwoju mojego kraju także w dziedzinie sztuki - przyznaje Li Yundi. - Wielu rodziców zaczęło wówczas inwestować całą energię i pieniądze w edukację swoich dzieci, dopatrując się w tym szans na lepsze życie. Rodzina Lang Langa przez lata żyła na granicy skrajnego ubóstwa, a rodzice Li Yundi podjęli nawet trud przeprowadzki do innej prowincji dlatego, że uprzednio takiego wyboru dokonał nauczyciel ich syna.
Ten "chiński sen" przypominał raczej bezkompromisową walkę o sukces rodem ze współczesnego show-biznesu. Uwielbienie, jaką chińska młodzież darzy dziś Li Yundi oraz Langa Langa, porównać można tylko do kultu gwiazd zachodniej popkultury. Ostatni podpisał niedawno lukratywną i bezprecedensową w świecie muzyki poważnej umowę reklamową, stając się twarzą marki Adidas. Natomiast pierwszy odpowiedział na spadek sprzedaży płyt zmianą oficjalnego pseudonimu na zgrabniejsze "Yundi" i przyznał: - Z punktu widzenia biznesu nie ma nic dziwnego w tym, że firma wydawnicza "sprzedaje" mnie niczym popową ikonę.
Li Yundi oraz Lang Lang zdobyli szturmem świat zachodniej klasyki, przełamując tabu, których nie miał do tej pory odwagi naruszyć żaden artysta z Europy czy Ameryki. Narzuca się tu analogia z chińskim przemysłem sportowym. Oczywiście w odniesieniu do pianistów nie może być mowy o morderczych obozach treningowych albo biochemicznych eksperymentach.
Z drugiej strony wspomnienia Yundi Li o ciągnących się całymi dniami ćwiczeniach, a także ich efekt w postaci zdeformowanych stawów (artysta nie potrafi już zamknąć dłoni) robią tyleż ogromne, ile niepokojące wrażenie.
Być może kolektywistyczny duch chińskiej kultury okaże się bardziej efektywny nie tylko w walce o globalne rynki... Pytanie, czy muzyka klasyczna kultywowana przez tysiące ȁE;hiperwirtuozówȁD; z Kraju Środka będzie tą samą, którą znali Chopin, Lutosławski i Szymanowski?