Niestety, Thomas Harris najwyraźniej przeoczył jeden drobny niuans - w "Czerwonym smoku” i "Milczeniu owiec” powołał do życia postać, będącą wcieleniem absolutnego, irracjonalnego, niezrozumiałego zła. Czyżby zatem nie zdawał sobie sprawy, że od tej pory każda odpowiedź na pytanie o źródło tożsamości psychopatycznego kanibala jest w istocie odpowiedzią na trapiące ludzkość od zarania dziejów pytanie: unde malum? Skąd zło?

Reklama

I właśnie - jeśli można tak powiedzieć - na tym odcinku Harris wyłożył się kompletnie. Nic w tym dziwnego, zważywszy na instrumentarium, którym dysponuje. Składa się ono mianowicie z kilku wytartych do cna psychoanalitycznych haseł, na czele z niepodważalnym dogmatem: „jeśli chcesz zrozumieć – dotrzyj do początków, czyli do dzieciństwa”. W duchu powyższej maksymy, Harris raczy nas scenami z najwcześniejszych lat życia Hannibala Lectera. Oto mały, kilkuletni Lecter jest świadkiem makabrycznej jatki - kolaborujący z Niemcami Litwini (doktor Lecter pochodzi bowiem z rodziny litewskich arystokratów) brutalnie pożerają jego młodszą siostrę... No i już. Zagadka rozwiązana. Stąd ekscentryczne skłonności kulinarne, stąd okrucieństwo, stąd całkowity brak jakichkolwiek ludzkich odruchów. Resztę powieści wypełniają skrupulatne opisy morderstw i aktów kanibalizmu, których dokonuje nieco już starszy Hannibal, wymierzając w ten sposób sprawiedliwość zabójcom ukochanej siostry.

Dopóki Lecter był postacią drugoplanową, dopóty przerażał. Motywy jego działania były zakryte nawet przed najbardziej wytrawnymi psychologami FBI. Zło, które reprezentował, nie mieściło się w racjonalnych kategoriach, on sam zaś pojawiał się gdzieś w cieniu specjalnie skonstruowanej dla niego celi i subtelnie pokpiwał ze wszystkich, którzy próbowali wpisać go w jakiś prosty diagnostyczny schemat. I sądzę, że gdyby przeczytał najnowsze dzieło Harrisa, uśmiałby się setnie.

Dlaczego? Dlatego, że, najzwyczajniej w świecie, nie ma uchwytnego przejścia pomiędzy drastycznymi doświadczeniami młodego Hannibala a jego późniejszą biografią. Mimo usilnych starań autora, mimo wysublimowanych zabiegów narracyjnych, wewnętrznych monologów, egzotycznych wstawek rodem z dalekiego Wschodu - żaden inteligentny czytelnik nie da wiary prezentowanej przez Harrisa metamorfozie. Przemiana dziecka w ludojada, człowieka w bestię, dokonuje się bowiem w "Hannibalu. Po drugiej stronie maski” w sposób tak dosłowny i toporny, tak prostacko ufundowany na tanich mądrościach zaczerpniętych z popularnych podręczników w kolorowych okładkach, że ostatecznie ma się wrażenie obcowania co najwyżej z jakąś ponurą autoparodią.

Reklama

Krótko mówiąc, Hannibal Lecter przerósł swojego twórcę. Harris to sprawny rzemieślnik, ale sprawność daleko nie wystarcza, żeby przeniknąć tajemnicę – a zło tajemnicą pozostaje. Wiedzą o tym wielcy pisarze, jak choćby Dostojewski, który portretując Raskolnikowa, Stawrogina czy demonicznego bohatera „Notatek z podziemia” nie załączał przy tym banalnych analiz umożliwiających nam rzekomo pełne zrozumienie ich zachowania. Harris postanowił być mądrzejszy – efekty są opłakane.

Thomas Harris "Hannibal. Po drugiej stronie maski”, wyd. Amber, Warszawa 2007