Pogromy żydowskie były na porządku dziennym, a prezydent współpracował z Hitlerem - oto wizja Ameryki w czasie II wojny światowej, gdyby historia potoczyła się nieco inaczej. Ale w "Spisku przeciwko Ameryce" Philipa Rotha najbardziej przerażające jest nie to, co wymyślone - ale to, co istnieje w Ameryce naprawdę. Do dzisiaj.

Reklama

Pewnego dnia siedmioletni Philip budzi się i jego świat nie jest taki sam. Mama i tata zaczynają żyć w strachu. Kuzyn wyjeżdża na daleki front, żeby walczyć ze Złymi, którzy właśnie opanowali świat po drugiej stronie Oceanu. Wraca jako kaleka. Przez pewien czas państwo Roth jeszcze próbują udawać, że nic się nie dzieje. W weekend wybierają się na zwiedzanie Waszyngtonu, ale okazuje się, że są niemile widziani w hotelu z powodu żydowskiego pochodzenia - rzecz dotąd nie do pomyślenia w tej kolebce tolerancji, jaką jest Ameryka. Mijają miesiące, ale koszmar się nie kończy - przeciwnie, jest coraz gorzej. Ameryka ma przystąpić do wojny po stronie Niemiec i Japonii. Antysemityzm opanował umysły mas i elit, na ulicach regularnie odbywają się pogromy - ginie w nich coraz więcej przyjaciół i krewnych rodziny. Co będzie dalej?

To wszystko mogłoby się wydarzyć, gdyby w 1940 roku prezydentem Stanów Zjednoczonych został nie Franklin Delano Roosevelt, ale Charles Lindbergh, sławny lotnik i bohater narodowy, który w 1927 roku jako pierwszy przeleciał Atlantyk bez żadnej przerwy. Lindbergh, który w rzeczywistości był bliski kandydowania z ramienia republikanów, zasłynął jako izolacjonista i autor wypowiedzi popierających Hitlera. Co prawda, zdaniem dzisiejszych historyków rzeczywistość była bardziej skomplikowana, a Lindbergha należy uważać raczej za nieumiejętnego polityka, który pozwalał, by jego kontrowersyjne, czasem szkodliwe, lecz czasem błyskotliwe diagnozy interpretowano wyłącznie na jego niekorzyść. Jednak faktem jest, że wielu uznało Lindbergha za zdrajcę i sprzymierzeńca Hitlera. A więc co by było, gdyby ten człowiek rządził Ameryką w czasie II wojny światowej?

Fikcja, żeby naprawdę nas przerażać, musi być zakorzeniona w rzeczywistości. I tak jest w powieści Rotha. Sądzimy, że Ameryka to kolebka wolności obywatelskich i indywidualizmu, gdzie żaden totalitaryzm nie jest możliwy? Roth pokazuje, jak bardzo możemy się mylić. Bo cały ten antysemicki koszmar możliwy jest nie wbrew Ameryce i jej trwałym wartościom - ale właśnie z powodu tych wartości. Dlaczego? Otóż poparcie społeczne dla Lindbergha, który nie chce mieszać Ameryki do wojny w Europie, możliwe jest dzięki długiej tradycji amerykańskiego izolacjonizmu. Z kolei sukces nazizmu wynika z fascynacji tzw. silnym człowiekiem - cóż bardziej amerykańskiego niż miłość do supermana? Kult Lindbergha-bohatera, którego portrety rysują nawet dzieci w szkole, to natomiast wersja głęboko amerykańskiego, popkulturowego kultu gwiazd.

I to jest właśnie najciekawsze osiągnięcie Rotha w tej powieści: przekonać czytelnika, że amerykańskie marzenie i amerykański mit, uważane za podstawy demokracji, mają również inny, niebezpieczny aspekt. Odpowiednio doprawione mogą się okazać czymś całkiem przeciwnym do wolności indywidualnej, którą pozornie wspierają. Alternatywna historia jest nieco mniej alternatywna, niż mogłoby nam się wydawać - mówi Roth, a czytelnikowi włos się jeży na głowie.

Ten rodzaj fikcji o totalitaryzmie w Ameryce to zresztą nie jest wymysł Rotha. Podobne pytania stawiała już choćby Margaret Atwood w "Opowieści podręcznej", zastanawiając się, co by się stało, gdyby Ameryka popadła w dewocję purytańską. Kanadyjska pisarka również przekonywała (na przykład w wywiadzie dla "Dziennika" w ubiegłym roku), że rzecz nie jest całkowicie wyssana z palca - bo fanatyzm religijny ciągle istnieje na obrzeżach amerykańskiego życia społecznego. Można mieć zresztą wrażenie, że autorom piszącym o Ameryce brakuje w tym społeczeństwie prawdziwych demonów, jakie zna Europa - i starają się je na siłę budzić.

Ale czy obok tych fikcyjnych demonów nie ma demonów prawdziwych, które warto by przy takiej okazji wymienić? Czytając Rotha, możemy poczuć pewien dysonans. Dlaczego? Otóż oburzamy się na ów fikcyjny antysemityzm i zarazem pocieszamy, że jednak prawda była zupełnie inna - ale zapominamy, że prawda wcale nie była inna. Dyskryminacja, jaką opisuje Roth, istniała w rzeczywistej Ameryce i to także w okresie, w którym rozgrywa się powieść. Tyle tylko, że skierowana była wobec innej społeczności - nie żydowskiej, ale czarnoskórej.

Reklama

Gryziemy paznokcie z przerażenia, że rodzina Rothów zostaje wyproszona z hotelu, który jest "zamknięty dla Żydów"? Ale czyż nie było tak, że nawet kilka lat później w cudownej amerykańskiej demokracji niejaka Josephine Baker, gwiazda pierwszej wielkości, za którą szalały tłumy, odmówiła występowania w pewnych teatrach, bo były one "zamknięte dla czarnych" - czyli dla ludzi o jej kolorze skóry?

Nie trzeba tworzyć alternatywnej historii, żeby doszukać się w Ameryce przykładów nieludzkiej dyskryminacji - i to nawet po II wojnie światowej. Wystarczy przypomnieć sobie, dlaczego tylu amerykańskich czarnoskórych żołnierzy i artystów zostało we Francji po II wojnie. Dlatego, że walcząc na europejskim froncie, poczuli się pełnoprawnymi obywatelami i nie chcieli już wracać do kraju, gdzie byli uważani za podludzi. W książce Rotha, poświęconej fikcyjnej dyskryminacji, brakuje mi nieco refleksji nad tą całkiem rzeczywistą dyskryminacją odbywającą się w tym samym okresie.

Ale czy to wszystko znaczy, że "Spisek przeciwko Ameryce" to powieść wstrząsająca? O, nie. Nie dajmy się zwieść groźnej fabule. Jest to w gruncie rzeczy jedna z najsłodszych powieści Rotha. Cztery lata po dramatycznej "Ludzkiej skazie" i trzy po obscenicznym "Konającym zwierzęciu" mistrz amerykańskiej prozy miał dość opisywania katastrofy, jaką jest życie starzejącego się mężczyzny - i postanowił wrócić do szczęśliwych lat dzieciństwa.

Dobrze pamiętamy "Konające zwierzę", ostatnią powieść Rotha wydaną w Polsce. Mamy tam zgorzkniałego, cynicznego intelektualistę, który łączy wyrafinowanie umysłowe z całkowitą niezdolnością do miłości. Szuka bliskości, ale panicznie się jej boi - bo boi się cierpienia i utraty niezależności. Książka tragiczna i poruszająca przez to, że doskonale opisuje neurozę człowieka Zachodu, który osiągnął wszystko, ale po drodze zgubił sens życia.

W "Spisku przeciwko Ameryce" pojawia się ton całkiem przeciwny. Roth, który notabene wielokrotnie czynił bohaterami swoich książek członków własnej rodziny, nazywając ich z nazwiska, mówi tu, że miłość (rodzinna) jest w stanie nas ocalić od najgorszych niebezpieczeństw. Rodzina Rothów trzyma się razem, umie sobie wybaczać i pomagać, mimo że fala antysemityzmu czyni z niej coś w rodzaju wyspy na morzu zła.

Jaki jest efekt artystyczny tych rodzinnych słodkości? Przyznam, że brnęłam przez "Spisek przeciwko Ameryce" z pewnym mozołem, podczas gdy inne książki Rotha pochłania się za jednym zamachem. Pewna nuda wynika zapewne z potrzeby udokumentowania - i to nie tylko wydarzeń historycznych - lecz także owej rodzinnej miłości. Roth dba tu o szczegóły niczym księgowy, zamiast dać się ponieść pióru, jak choćby w owym "Konającym zwierzęciu" czy nawet w wydanym w 2006 roku "Everymanie". Być może znaczy to, że ton cynizmu jest dziś dla niego jednak bardziej naturalny niż owa rodzinna sielanka? Takie mam wrażenie.

W każdym razie jest tak, jakby ten wielki artysta - jedyny pisarz amerykański, którego dzieła zebrane ukazują się za życia w serii amerykańskiego kanonu w "Library of America" - miał w zanadrzu dwa zupełnie różne rodzaje wyobraźni literackiej. Po pierwsze, świat dzieciństwa, relacji z rodzicami, gdzie wygrywa w końcu miłość i zrozumienie. Po drugie, świat dorosłości, gdzie mimo pokus zmysłowych ostatecznie zwycięża samotność.

Dlatego dzień, w którym siedmioletni Philip obudził się i zobaczył, że jego świat zamienia się w piekło, był mimo wszystko jednym z najszczęśliwszych dni w jego życiu. Mimo burzy, która rozpętała się nad rodziną Rothów, mieli to, co najważniejsze - siebie. Katastrofa zacznie się wtedy, kiedy człowiek Rotha, otoczony dostatkiem i odnoszący sukcesy, spojrzy w lustro i zobaczy smutną twarz mężczyzny, którego nikt nie kocha, i który nie kocha nikogo. To znaczy, kiedy dorośnie.

Philip Roth, "Spisek przeciwko Ameryce", przeł. Jolanta Kozak, Czytelnik, Warszawa 2007