Dlaczego to nagłe zainteresowanie objawiło się dopiero teraz? Spróbuję odpowiedzieć na te pytania czy może zbliżyć się do odpowiedzi. Na początek jednak kilka zdań o samym mistrzu.

Z pochodzenia Galicjanin, ściślej krakowianin, później monachijczyk. Do stolicy Bawarii dotarł w wieku młodzieńczym via Wiedeń, w którym studiował. I w Monachium pozostał już do końca życia, tam otworzył pracownię, tam założył rodzinę, tam z dużym powodzeniem wystawiał i sprzedawał swoje dzieła, bo trafiły między innymi do cesarskich zbiorów Habsburgów w Wiedniu i królewskich zbiorów Wittelsbachów w Monachium, o czym dzisiaj tak niewielu rodaków malarza wie. Ze stolicy Bawarii rzadko wyjeżdżał; na pewno wiadomo, że wielokrotnie odwiedzał Kraków, gdzie zostawił rodzinę, Chobienice w Wielkopolsce, zapraszany przez rodzinę Mielżyńskich, raz południowe Kresy, wtedy także pod zaborem austriackim, bo współuczestniczył w przygotowaniu na zlecenie rządu monumentalnego wiedeńskiego wydawnictwa encyklopedycznego o Galicji, raz wyjechał do Paryża, bo był tam jurorem w konkursie malarstwa artystycznego na pierwszej wystawie światowej, przez wiele lat permanentnie uczestniczył w zbiorowych wystawach malarstwa w Monachium, także w innych miastach Niemiec, także we Włoszech, także we Francji, także w Anglii. W Polsce - w Krakowie, we Lwowie oraz w Warszawie.

Reklama

Roman Kochanowski w kręgu licznej artystycznej Polonii monachijskiej należał na pewno do pierwszej dziesiątki. Jeżeli zaś chodzi o uprawiany gatunek, to być może był jedynym w swoim rodzaju, tworzył bowiem przede wszystkim mistrzowskie drobiazgi w wymiarach od kilku do kilkunastu centymetrów i miniatury, niekiedy wielkości pudełka od zapałek zaledwie, przy których oglądający je widz zastanawia się, jak on je malował, gdyż nieraz, żeby się z nimi wystarczająco zapoznać i nacieszyć nimi oko, trzeba sięgać do pomocy powiększającego szkła. Większość tych arcydziełek powstawała na deseczkach od pudełek po cygarach, artysta był bowiem namiętnym palaczem.

Powodzenie dzieł Kochanowskiego na rynku międzynarodowym przyhamowały nieco zmiana gustów w malarstwie w okolicach pierwszej wojny światowej, przesunięcie centrum ruchu artystycznego do Francji, do Paryża, a z drugiej strony - absolutna wierność malarza swojej na wskroś realistycznej wizji przedstawionego świata. Choć myślę, że również poważne, absolutnie pozaartystyczne przyczyny. Mianowicie: odmowa zrzeczenia się przez niego, mieszkańca Niemiec (ożenionego z Niemką), przyznanego mu przez Polskę po odzyskaniu niepodległości obywatelstwa polskiego. W związku z tym wkrótce po dojściu Hitlera do władzy w Niemczech dotknęły go poważne represje: zakaz wystawiania gdziekolwiek i sprzedawania własnych dzieł, nakaz meldowania się na monachijskiej policji (wpierw raz na miesiąc, od lat czterdziestych raz na tydzień); jednym słowem: stał się w Niemczech człowiekiem nie tylko wymazanym z życia artystycznego, ale nadto sekowanym, bowiem meldowanie się na policji wymagało wyjazdów do Monachium, co w jego zaawansowanym wieku było ogromnie uciążliwe.

Stylistyka jego obrazów, których lwią część stanowiły pejzaże, sąsiadowała z ujęciami wczesnej secesji i Jugendstilem, klimatem sytuowała się być może w pobliżu "barbizończyków”, być może Corota, ale to są uwagi historyków sztuki nie moje, wielbiciela tylko, nie fachowca. Jego rozległe pejzaże naziemne i pejzaże nieba (zazwyczaj chmurnego) ukazują najczęściej świat jak gdyby zastygły w bezruchu, gdzie człowiek, nieraz w głębokim tle tylko albo gdzieś usytuowany z boku, jest ledwo dostrzegalną kropką utopioną w tym pejzażu, zlewającą się z nim, odwróconą najczęściej plecami do widza, jakby celowo pozbawioną większego znaczenia w otoczeniu. Rzadko malował większych rozmiarów sceny rodzajowe, jeszcze rzadziej portrety, a już naprawdę niezwykle rzadko martwe natury. Nie ma u niego rozbieganych koni, żadnych powstańców polskich walczących z wrogiem, tragicznych pochodów zesłańców na Sybir, kibitek. Ani klęsk, ani narodowego męczeństwa, ani manifestacji podniosłego patriotyzmu. Do którego przyzwyczaiło nas nasze malarstwo dziewiętnastowieczne. Jest najwyżej smutek, zadumanie, melancholia. I wszelkie przejawy natury. W tej atmosferze zadumy utrzymanych jest także kilka niewielkich rozmiarami obrazów (ale nie miniatur) o charakterze wizyjnym, metaforycznym - czytelne symbole początku i końca życia czy w ogóle losu ludzkiego. Jak chociażby śmierć zbliżająca się do drzwi, a zwłaszcza śmierć tuląca w objęciach żywe niemowlę.

Muzea krajowe posiadają nieco obrazów Romana Kochanowskiego pochodzących z hojnych po ostatniej wojnie darów syna malarza, ale dotychczas wisiały raczej w muzealnych magazynach, a nie na muzealnych ścianach. Artysta malarz został prawie zapomniany, przynajmniej w swoim kraju. Bo w Bawarii jego obrazy od czasu do czasu uczestniczyły w retrospektywach.

Ale może wreszcie trzeba odpowiedzieć na pytanie postawione na samym początku - jak to się dzieje, że to nieco przysypane kurzem zapomnienia dzieło wypływa dziś na publiczną powierzchnię. Przypadkowe odkrycie? Czyjś nagły podziw? Nic z tego. Raczej upór paru jego znawców i wielbicieli, którzy postanowili dzieło Romana Kochanowskiego wydobyć w kraju na światło. A następnie wielka, żmudna praca m.in. Katarzyny Posiadały, kuratorki muzeum radomskiego. W efekcie niesłusznie zapomniany Kochanowski na nowo powrócił do Polski.