Laurie postawił na najbardziej irytujący, a zarazem najbardziej zabawny sposób opowiadania historii. Jest niczym facet z tysiącem absurdalnych anegdot w zanadrzu, który z niecierpliwości, by wam je opowiedzieć, aż przebiera nogami. Na tym nie kończy - pisze książkę, a wy czytacie ją najpierw z lekkim zdziwieniem, potem z narastającym zdumieniem. A najbardziej zaskakuje was to, że raz po raz wybuchacie głośnym śmiechem.

Reklama

Thomas Lang, były żołnierz, zarabiający na życie jako ochroniarz, podczas wyjazdowej roboty w Amsterdamie spotyka się kanadyjskim handlarzem bronią, niejakim McCluskeyem. Ów proponuje mu 100 tysięcy dolarów za zabicie człowieka. Oburzony Lang nie tylko nie przyjmuje zlecenia, ale po powrocie do Londynu postanawia ostrzec potencjalną ofiarę przed niebezpieczeństwem. Tam, zamiast przyjemnego spotkania zakończonego niekończącymi się podziękowaniami za uratowanie życia, bohater dostaje solidnie po głowie i - jako podejrzany o próbę zabójstwa - ląduje w samym centrum szpiegowsko-terrorystycznej afery.

Warto przeczytać "Sprzedawcę broni" dla samej intrygi, ale grzechem byłoby skupić się wyłącznie na niej. Bo choć sensacyjnej fabule nie można odmówić wysokiego poziomu, prawdziwe skarby kryją się w sposobie opowiadania, w wariackich wątkach pobocznych, w ironicznym gadulstwie narratora.

Na pierwszym planie w "Sprzedawcy broni" znajduje się język. Większość zdań w powieści to perełki, z których można by zbudować opasłą księgę zabawnych i błyskotliwych cytatów na różne okazje, jak choćby: "Ręka bolała mnie koszmarnie. Ale nie była to przynajmniej ręka, w której zawsze trzymam papierosa"; "Jak można zaprojektować tak koszmarne drzwi? Wymaga to pewnego wysiłku, ale czołowi architekci wnętrz potrafią machnąć coś takiego przed śniadaniem" albo "Jeśli człowiek przez trzy tygodnie musi rozgrywać partię szachów, korzystając z kompletu, w którym brakuje sześciu pionków, wszystkich wież i dwóch gońców, z kibicem, który na jednej dłoni ma wytatuowane <nienawiść>, a na drugiej <nienawiść>, zaczyna doceniać w życiu drobne przyjemności". Nie warto więc, a nawet się nie da czytać tej powieści naraz, bez przerwy - byle tylko dobrnąć do sedna zagadki. Książkę Lauriego najlepiej smakować powoli, rozkoszować się jadem wylewanym przez autora na brytyjskie obyczaje, wyspiarską biurokrację i arystokratyczny snobizm. Nie opłaca się też walczyć z chęcią ciągłego powracania do dopieszczonych zdanek, bon mocików i dygresji, które mogłyby być scenariuszami firmowych skeczy mistrzów brytyjskiego humoru.

Reklama

Zresztą sam Laurie, od czasu występu w serialu "Czarna Żmija" u boku Rowana Atkinsona, jest jedną z czołowych twarzy najlepszych komedii firmowanych przez BBC. Trochę młodsi widzowie znają go z tytułowej roli w obyczajowym serialu "Doktor House", za którą otrzymał dwa Złote Globy. Na szczęście w natłoku filmowych zajęć aktor miał czas wrócić do pisania i na jesień 2009 rok zapowiadana jest druga powieść "The Paper Soldier". Już nie mogę się doczekać powrotu do brytyjskiego wariatkowa.

Sprzedawca broni

(The Gun Seller)

Hugh Laurie, przeł. Jacek Konieczny, W.A.B. 2008