Można zaryzykować stwierdzenie, że film brazylijskiego twórcy to mniej udana powtórka z "Dogville” Larsa von Triera, wzbogacona o wątek fizycznej ułomności zamkniętej społeczności. W wielkim mieście dochodzi do serii niewyjaśnionych przypadków nagłej utraty wzroku. Zachorowania mnożą się w zastraszającym tempie, a dotknięci chorobą nie mają zwykłych objawów ślepoty - wszyscy przyznają, że zobaczyli jasność nie ciemność w momencie, w którym stracili wzrok. Rząd izoluje zakażonych, ale do zamkniętego ośrodka przedostaje się jedna widząca osoba - grana przez Julianne Moore żona zarażonego okulisty, która nie chcąc opuścić męża (Mark Ruffalo), symuluje chorobę. To dzięki niej niewidomi zorganizują coś na kształt społeczności. Jednak w zamkniętym budynku, nie wszyscy będą chcieli się podporządkować. Na czele zbuntowanej grupy staną mający przewagę nad pozostałymi niewidomy od urodzenia oraz perwersyjny i chciwy barman (Gael Garcia Bernal). W zamkniętej społeczności rozpoczyna się wojna na upokorzenia.

Reklama

Problem z "Miastem ślepców” polega na tym, że ma ambitne zamiary, ale pytanie: czy w każdej sytuacji potrafimy odróżnić dobro od zła? - podaje się w apokaliptycznej wersji a la Hollywood, ze sprawiedliwym bohaterem, który weźmie pod swoje skrzydła zagubione ofiary. Przez to film grzęźnie na kiczowatych mieliznach, nie omijając nawet tak ogranych wątków jak nawrócona prostytutka, oddzielone od rodziców dziecko i heroiczne poświęcenie kobiet dla dobra reszty grupy. Przez chwilę reżyser wprawdzie zapomina o szerszej publiczności i bez cenzury przygląda się temu, jak łamią się kolejne charaktery, zapomina o fizycznej ślepocie swoich bohaterów (która czasem wypada slapstickowo) i przygląda się temu, co dzieje się w ich głowach. Niestety szybko wraca na tory nieuchronnie prowadzące do happy endu.

Pochwalić należy bardzo dobrą kreację Julianne Moore, która wyspecjalizowała się w skomplikowanych rolach pokrzywdzonych kobiet ("Godziny”, "Daleko od nieba”). Choć pewnie nie było jej łatwo - w konstrukcji jej postaci jest wiele nielogiczności, które będą irytowały widza. Ale jej kamienna twarz, na której tylko od czasu do czasu pojawia się cień szaleństwa, dźwiga cały film. - Trudno w to uwierzyć, ale przy tak nieprzyjemnym temacie świetnie bawiliśmy się na planie - mówiła aktorka podczas konferencji prasowej. - Wybieram problematyczne role, bo filmy są po to, by odbijać niepokoje kultury, a nie wymyślać lepszą rzeczywistość.

Danny Glover odnosił film do prawdziwych klęsk, które dotknęły ostatnio Amerykę. Czarnoskóry aktor mówił, że film opowiada o tym, że wszyscy jesteśmy ślepi, bo odwracamy oczy od nieszczęść świata. Reżyser opowiadał z kolei, że sześć lat starał się kupić prawa do książki Saramago. Agent pisarza był przekonany, że ekranizacja zabije metaforyczny wymiar książki. Niestety, miał rację. Meirelles deklarował, że chciał opowiedzieć o tym, jak grupa ludzi organizuje się w społeczeństwo i czy potrafi przy tym zachować godność. Okazało się jednak, że masowe kino, które zadaje pytania powyżej poziomu swoich widzów, zazwyczaj bywa banalne. Choć film otworzył jego bohaterom oczy na to co ważne w życiu, podobne doświadczenie nie stanie się udziałem widzów.

Reklama