Clint Eastwood zrobił film przyzwoity. Dobrze opowiedziany, świetnie sfilmowany i oparty na prawdziwej, poruszającej historii. A jednak "Exchange” (w ostatniej chwili zmieniono tytuł filmu) zatrzymuje się na przyzwoitym poziomie i w żadnym momencie go nie przekracza. "W tej historii urzekło mnie to, że głos jednej osoby zmienił skorumpowaną przez wiele lat policję. Jedna kobieta przeciwko całemu miastu - to bardzo filmowe" - mówił na konferencji prasowej Eastwood.
Osadzona pod koniec lat 20. historia opowiada o walce samotnej matki Christine Collins (grająca lepiej niż ostatnimi czasy Angelina Jolie) z policją Los Angeles, która odmówiła jej pomocy w poszukiwaniach zaginionego 9-letniego syna. Policja, która bardzo chce odnieść sukces i ocieplić swój wizerunek zwraca kobiecie inne dziecko. Jej protesty są przyjmowane z coraz większą agresją, ostatecznie matka trafia do szpitala psychiatrycznego. "Bałam się porównywania tej roli do roli Marianne z filmu »Cena odwagi«" - mówiła Angelina Jolie na konferencji. "Ale scenariusz nie dawał mi spokoju. Nie mogłam grać tak, jakbym sama zareagowała. Kilka miesięcy przed zdjęciami umarła moja matka, która bardzo przypominała mi Christine - spokojna na co dzień, ale walcząca jak lew, jeśli chodziło o jej dzieci" - mówiła aktorka.
Clint Eastwood zdecydował się, że jego film będzie pokazywany w sekcji konkursowej. Chyba nie może jednak liczyć na żadne nagrody, mimo że dwie i pół godziny seansu mijają niezauważenie. Film jest dopieszczony wizualnie - wszystkie ujęcia miasta z tramwajami, samochodami z epoki, stylizowane wnętrza to uczta dla oka. A jednak obraz nie ma tej siły, co choćby "Za wszelką cenę”, nie ma też pazura "Rzeki tajemnic”. Może to kwestia miejscami zbyt hollywoodzkich, trącących telenowelową mądrością dialogów. Może również nie do końca udanego castingu: trudno powiedzieć, co robi w filmie John Malkovich, który zamiast być poważnym, wygląda cały czas, jakby robił sobie żarty? "Exchange” warto obejrzeć i będzie to seans, który przyniesie widzom pewną przyjemność, ale proszę się nie nastawiać na arcydzieło.
Na konferencji Eastwood, jak na ikonę twardego faceta przystało, zadeklarował: "Rezygnacja z udziału w konkursie była dla mnie zbyt bezpieczna”, a potem z rozmarzeniem wspominał uczucie, kiedy w "Brudnym Harrym” mógł celować do ludzi z Magnum 44.