25 miejsce to porażka, ale nie klęska. Po raz pierwszy od czterech lat naszemu reprezentantowi udało się przebić do finału konkursu. Nie łudźmy się: szanse na zdobycie nowego pucharu Eurowizji w kształcie mikrofonu mieliśmy mniej więcej takie, jak na triumf w piłkarskiej Lidze Mistrzów.

Trawestując tytuł zwycięskiej piosenki ("Believe"), w tym roku Europa uwierzyła w Rosję. A raczej nie cała Europa, lecz obywatele byłego Związku Radzieckiego, którzy zapewnili Bilanowi komplet punktów krajach takich jak Ukraina, Białoruś, Litwa, Łotwa, Estonia i Armenia. Obecność Izraela w tym gronie nie dziwi, wszak po upadku komunizmu, do Ziemi Obiecanej przeprowadziło się około miliona ludzi mówiących i czujących po rosyjsku.

Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że nasi wschodni sąsiedzi zrobili wszystko, by pomóc sobie w zwycięstwie. „Believe” wyróżniała się na tle, nijakich w większości, kompozycji wykonanych wczoraj w Belgrade Arena. Aby osiąghnąc taki efekt, Rosjanie wydali ponoć okrągły milion dolarów. Pomagał im Timabland, najbardziej rozchwytywany producent muzyczny świata, odpowiedzialny za sukcesy Nelly Furtado, 50 Cent i Justina Timberlake’a. Nie musiał więc Dima Bilan padać na kolana i obnażać klatki piersiowej, by docenili go europejscy telewidzowie.

Decydujące głosowanie przebiegało według aż za dobrze znanego schematu. Skandynawowie popierali Skandynawów, Cypryjczycy - Greków, Mołdawianie - Rumunów. Rockowy zespół turecki Mor Ve Otesi najwięcej głosów dostał w krajach z turecką mniejszością i w bratnim Azerbejdżanie. Narody byłej Jugosławii dały do zrozumienia, że mimo rozwodu nadal czują do siebie miętę przez rumianek. W pobitym polu oprócz Polaków zostali Niemcy i Brytyjczycy, jak się okazuje najbardziej izolowane i niekochane kraje Europy.

Zwycięzcami, oprócz Rosjan mogą czuć się gospodarze konkursu. Co prawda ich reprezentantka, Jelena Tomasevic załapała się tylko do szerokiej czołówki, ale Serbom bardziej zależało na zmianie fatalnego wizerunku. I dopięli swego. Dla milionów telewidzów od wczoraj nie są już pariasami Europy, lecz sprawnymi organizatorami, umiejącymi się w dodatku świetnie bawić. Opłaciło się ściągnąć na scenę Belgrade Arena Gorana Bregovica, z jego Orkiestrą Weselno – Pogrzebową, tenisistę Novaka Djokovica i koszykarza Vlade Divaca, wołającego „jesteśmy częścią Europy!”

Jaka nauka płynie dla nas z tego długiego wieczoru? Jeśli na serio myślimy o zwycięstwie, musimy zainwestować w promocję naszych piosenek o wiele więcej energii i pieniędzy. I liczyć, że Europejczycy przestaną głosować sercem, a zaczną zwracać większą uwagę na muzykę. Zanim jednak zaczniemy negocjacje z Timbalandem, będziemy mogli zobaczyć na żywo tegorocznego triumfatora. 29 czerwca Dima Bilan wystąpi w Warszawie. Bilety na miejsca siedzące kosztują ponoć 450 złotych. O ile po belgradzkim triumfie jeszcze nie zdrożeją.









Reklama