Chwalenie Fisza przy okazji wydania jego każdej kolejnej płyty staje się nudne. Aż chciałoby się na przekór wszystkim kolegom po fachu i zgodnie z polską tradycją sąsiedzkiej zawiści napisać, że mizeria i że stylistyczny humbug. Ale co począć, że nawet kiedy Fisz do spółki z bratem Emadem wydają płytę, która brzmi topornie, to jest to toporność zacna, zasadna i na wskroś nowoczesna, i że kupujemy jej surowość i brud jako coś bliskiego. A tak właśnie jest w przypadku "Heavi Metalu".

Reklama

Wbrew tytułowi czwarta płyta duetu Fisz - Emade nie ma wiele wspólnego z ciężkim gitarowym graniem. To raczej hasło-klucz, przenoszące słuchacza do czasów, kiedy dzisiejszych 30-latków łączyło przeżywanie płyt Iron Maiden i Metalliki, a plecaki ozdabiane długopisowymi freskami były czymś tak naturalnym jak sushi dla współczesnych nastolatków. Klimat płyty najlepiej podsumowuje tekst z tytułowego kawałka "Heavi Metal" podpartego samplem wokalnym Niny Simone (choć głowy nie dam, że to głos soulowej legendy, bo to bardzo krótka próbka) - "To było wtedy, gdy Górnik grał z Legią. {...} Słuchało się Sodom i Anthrax. {...} Pan Bóg Cię stworzył, szatan opętał - ZX Spectrum i heavy metal".

Dla osób przyzwyczajonych do wypolerowanych na wysoki połysk brzmień współczesnego hip-hopu głównego nurtu "Heavi Metal" może okazać się propozycją nie do przełknięcia. Natomiast ci, którzy pamiętają wczesne płyty Run DMC Beastie Boys czy NWA, rozpłyną się z rozkoszy przy surowych, "kwadratowych" bitach utkanych na bazie brzmień znanych z kultowych dziś maszyn perkusyjnych Rolanda. Tak jak w otwierającym płytę "Iron Maiden" zbudowanym na banalnie prostym bicie, opartym na dudniącej stopie i charakterystycznym sztucznym klaśnięciu, wybijającym rytm życia każdego, kto urodził się przed 1990 rokiem. Duet sięga jednak nie tylko do amerykańskiej tradycji. Największy na płycie hit, singlowa "Wiosna 86" z syntezatorowym riffem, za który Envee powinien dostać nagrodę Grammy, nieodparcie kojarzy się z klasycznym "Spalam się" Kazika z 1991 roku. Fisz, podobnie jak "ojciec polskiego hip-hopu", rapuje monotonnym głosem o niespełnionej miłości przy akompaniamencie oldskulowej solówki gitarowej i brzmieniach kojarzących się z ówczesnymi grami komputerowymi.

Oczywiście Fisz nie byłby sobą, gdyby tradycyjnie nie skomentował dowcipnie kilku absurdów teraźniejszości, jak wtedy, gdy rymuje o telewizji publicznej, która w ramach misji uczy jeździć gwiazdy na łyżwach albo gdy na lekko psychodeliczną nutę nabija się z kultu gwiazd - "Sekretarki chcą mieć Orlando Bloom, rozbierać go i lizać, lizać mu mózg".

Rzadko tak bardzo cieszy mnie polska płyta, ale jeszcze bardziej cieszy mnie, że mimo licznych nagród i pochwał Waglewscy ciągle pozostają sobą, idą pod prąd i bez napinki produkują płyty, które wyznaczają nowe standardy polskiego hip-hopu.

"Heavi Metal"
Fisz Emade
Asfalt