Sztuka, jak wszystko, musi mieć swoich bohaterów. Szapocznikow (1926 - 1973) jest idealnym materiałem na legendę, na jeden z założycielskich mitów artystycznej współczesności. Dlaczego? Jej twórczość pasuje o wiele lepiej do dzisiejszych czasów niż tych, w których powstawała. Podobnie jest zresztą z innymi "bohaterami", proponowanymi przez MSN na kluczowe postaci polskiej sztuki powojennej - z konceptualistą, outsiderem Edwardem Krasińskim i z legendarnym, zmarłym przed trzydziestką Andrzejem Wróblewskim. Szapocznikow również zmarła przedwcześnie, co sprzyja mitotwórczym procesom - podobnie jak jej skrajnie dramatyczna biografia, która podwyższa i tak niepospolicie wysoką temperaturę emocjonalną dzieł. U Szapocznikow jest życie, ciało, zmysłowość i kobiecość uwikłane w śmierć, chorobę i traumę. Jest najbardziej osobisty wymiar sztuki, który przykłada się na opowieść najbardziej uniwersalną. Jest radość i dramat, pop i groza, cukierkowa słodycz i gorycz popiołu. To spełniona twórczość niespełnionej artystki. To niespełnienie nie musi jednak trwać wiecznie: historię sztuki Szapocznikow - bo przecież nie jej samej - można wciąż zakończyć happy endem - i to właśnie się dzieje.

Reklama

"Nie opowiadałaś mi o swojej młodości" - mówi Jean-Marie Drot, który przeprowadza z Szapocznikow wywiad w dokumentalnym filmie "O wolności sztuki, albo Żdanow nie był Polakiem" z 1969 roku. "Ależ opowiadałam ci, ale nie mówię o tym publicznie. Musiałbym wtedy powiedzieć, że wstydzę się należeć do tej samej rasy ludzkiej, z której pochodzili twórcy obozów" - odpowiada artystka. Jej opowieść o młodości byłaby historią żydowskiej dziewczyny, która cudem przeżyła Zagładę, przeszła przez getta w Pabianicach i Łodzi, przez Auschwitz, Bergen-Belsen i czeski Teresin. Przyciskana przez Drota rzeźbiarka jest zdenerwowana, i na chwilę traci kokieteryjny ton, w którym rozmawia z krytykiem. Ucina wątek: "To się teraz nie liczy".

Historię Szapocznikow można opowiedzieć jako jedną wielką tragedię napędzaną dwiema wojnami: tą powszechną, światową i prywatną, toczoną z własnym ciałem, pięknym, pełnym życia, a jednocześnie niszczonym śmiertelną chorobą. Wystawa "Niezgrabne przedmioty" nie jest jednak biograficznym melodramatem. Jest on w Polsce doskonale znany, i tak czy owak filtr wiedzy o życiu Aliny Szapocznikow nieuchronnie nakłada się na widzenie jej prac. Przy tym artystka nie była w kraju nigdy zapomniana czy niedoceniana. Pracą do wykonania pozostaje umieszczenie artystki w obiegu międzynarodowym.

W 2007 roku Szapocznikow była pokazywana na XII Documentach w Kassel. Kuratorskie duo Roger M. Buergel i Ruth Noack zafundowało wówczas historyczną rewizję, wprowadzając do wystawy rozbudowany wątek "nieznanej" artystycznej narracji rozwijającej się w latach 60. i 70. za żelazną kurtyną. Alina Szapocznikow stała się jedną z bohaterek tej opowieści, ale w rzeczywistości jej los nie był jednoznacznie wpisany w dzieje sztuki, która przez dekady podziału Europy pozostawała niewidzialna dla zachodnich odbiorców i dopiero teraz jest przez nich rozpoznawana. Po zakończeniu wojny Szapocznikow znalazła się Czechosłowacji, studiowała w Pradze, a później w Paryżu. Do Polski wróciła na stałe dopiero w 1951 roku - i opuściła ją niewiele ponad 10 lat później, w towarzystwie swojego ówczesnego męża, emigrującego do Francji wybitnego grafika Romana Cieślewicza. Wystawa "Niezgrabne przedmioty" skupia się na ostatnim, paryskim okresie twórczości Szapocznikow, czyli latach 1963 - 1973. I jeżeli jest to opowieść o artystce marginalizowanej, to nie tyle z powodu wschodnioeuropejskiego pochodzenia, ile ze względu na sam fakt bycia kobietą - i niedoczekanie się czasu, w którym system artystyczny był w stanie na poważnie podjąć jej propozycję.

Kiedy ogląda się "Niezgrabne przedmioty", czuje się, że Szapocznikow była w latach 60. o krok od pozycji, do której aspirowała. Prace polskiej rzeźbiarki zestawione są z dziełami Louise Bourgeois, Evy Hesse, Pauline Boty i Marii Bartuszovej, artystek, które w latach 60. rozwijały wątki bliskie tym, które obecne były w pracach Szapocznikow - i znajdowały się w podobnej do niej sytuacji. Szczególnie dosadnie wypada spotkanie Szapocznikow z Bourgeois. To już nie tylko powinowactwo wrażliwości, ale zaskakujące zbieżności formalne, podobieństwo w myśleniu o ciele, materii, zmysłowości. Louise Bourgeois jest teraz absolutną wielkością, nestorką sztuki współczesnej, żywą legendą. To genialna artystka, ale jej fenomen polega także na długowieczności. Bourgeois ma 98 lat, przeżyła o kilka pokoleń Hesse, Boty, Szapocznikow. Została uznana późno, i żyła wystarczająco długo, aby tego doczekać. Kiedy Alina Szapocznikow przebijała się w latach 60. na paryskiej scenie, nie miała do dyspozycji feministycznej teorii sztuki, która zaczęła odgrywać ważną rolę dopiero w następnej dekadzie. Działa w świecie generalnie męskim, w którym dla kobiet przewidziane były jedynie pojedyncze i nieliczne miejsca. Na wystawie w MSN, zarówno w pracach, jak i materiałach z archiwum artystki, można prześledzić jej próby wejścia w obieg europejskiej sztuki. Szapocznikow została zauważona przez sędziwego Marcela Duchampa, poznała Picassa, miała sesję fotograficzną w "Elle", w której dyrektorem artystycznym był wówczas Cieślewicz. W jej osobistym języku sztuki mieściła się fascynacja popem i estetyczne zbieżności z francuskim nowym realizmem. Papież tego artystycznego ruchu, krytyk Pierre Restany, zwrócił uwagę na polską artystkę, zapomniał jednak o niej, kiedy zniknęła. Szapocznikow marzyła o mariażu swojej sztuki z kulturą popularną, o przełożeniu swoich projektów na język designu. Wszystko to zdawało się osiągalne i być może było. Szapocznikow nie żyła dość długo, aby to sprawdzić.

Na szczęście ponowoczesna historia ma to do siebie, że można ją wciąż zmieniać, uaktualniać, przepisywać na nowo. 20 lat po upadku muru berlińskiego, tzw. Zachód rozszerza swoje rozumienie historii sztuki o jej wschodnioeuropejskie "białe plamy"; zainteresowanie tym, co działo się na "marginesach" światowej sceny w latach 60. i 70., jest na bardzo duże. Ta fascynacja ma też swój wymiar rynkowy. Po nagłaśniających dorobek Szapocznikow wystawach w Bazylei, Kassel i Nowym Jorku z trzech ostatnich lat, syn artystki Piotr Stanisławski wycofał z polskich kolekcji wiele pozostających w depozytach prac Szapocznikow i wprowadził je na rynek. Ta operacja zdynamizowała ruch wokół postaci polskiej rzeźbiarki - jej dzieła trafiły do dużych kolekcji z Tate Modern, Centrum Pompidou i MoMA na czele. Czy to jest happy end sztuki Aliny Szapocznikow? O tym jak ta sztuka działa na emocje i zmysły, może się przekonać każdy, kto zechce skonfrontować się z dziełami tej niezwykłej rzeźbiarki. Wystawa "Niezgrabne przedmioty" to dowód, że jej twórczość jest ważna, wręcz niezbędna światu - dowód przeprowadzony tak, że naprawdę trudno go obalić.