"Sąsiedzi i ci inni"
Ota Filip
Wy. Oficyna Wydawnicza ATUT 2008



Jeśli o dramacie dwudziestowiecznych totalitaryzmów ktoś potrafi napisać z perspektywy prześmiewcy, posługując się groteską i niewybrednym humorem, musi to być Czech. Owa umiejętność ironicznego spojrzenia na historię, bez krzty martyrologicznego zadęcia, wśród nas, Polaków, często bywa przedmiotem zazdrości.

Ale nie oszukujmy się – powieść podobna do Sąsiadów i tych innych żadnemu z naszych autorów nie przeszłaby przez klawiaturę. Brak nam po temu dystansu i zakorzenionego w czeskiej tradycji genu kpiarstwa. Książka Filipa jest bowiem mieszanką iście wybuchową: skłania do gorzkiej zadumy, wywołując jednocześnie salwy niepohamowanego śmiechu.





Reklama


Sąsiedzi z SS

Ota Filip należy do tego samego pokolenia co Milan Kundera. Tak samo zresztą jak autor "Nieznośnej lekkości bytu" w połowie lat 70. został zmuszony do opuszczenia Czechosłowacji. Od tamtej pory żyje i tworzy na emigracji. W przeciwieństwie jednak do Kundery Filip nigdy nie odstąpił pisania w ojczystej czeszczyźnie. Jak sam twierdzi, choć pisze również po niemiecku, stoi raczej w rozkroku pomiędzy dwoma językami, tak jak pomiędzy starym a nowym życiem. Podobnie jest z bohaterem "Sąsiadów..." Oskarem Mesztiaczkiem, którego biografia miejscami mocno przypomina biografię samego autora.

Ów starzejący się "niepiszący literat" od lat mieszka w Niemczech, a osiadając w malowniczym podalpejskim miasteczku, marzy jedynie o świętym spokoju. Pragnie w końcu odciąć się od bolesnych wspomnień pozostawionych w ojczyźnie, ma też dość odgrywania roli wypędzonego z domu tułacza, któremu w świecie zachodnim należy się współczucie. Ale życie na zacisznej prowincji dalekie jest od sielanki.

Reklama

Niby nic strasznego się nie dzieje, ale nawet tak błahe sprawy, jak niedzielne herbatki, pogawędki z sąsiadami czy obowiązek segregowania śmieci, dla Oskara okazują się istną torturą, zwłaszcza że mieszkańcy uroczego podalpejskiego zakątka to istna galeria osobliwości. Szybko okazuje się, że pośród schludnie wysprzątanych uliczek i w przytulnych domkach z wypielęgnowanymi ogródkami czają się demony, z którymi Mesztiaczek od lat bezskutecznie próbuje się uporać. Nie może być inaczej, skoro sąsiedztwo naszego bohatera zamieszkują były członek Waffen SS, wypędzeni z Czech Niemcy sudeccy czy dystyngowana staruszka jawnie demonstrująca swą niechęć wobec Żydów i Słowian.

Reklama




Od ironii do tragedii


Powieść Oty Filipa z premedytacją wykracza poza granice politycznej poprawności. Autorowi uchodzi to na sucho, bo ostrze bezlitosnej ironii nie omija w książce nikogo – także Czechów, z głównym bohaterem na czele. Czyniąc z Mesztiaczka antypatycznego gbura, cynika, a w dodatku tchórza i podglądacza, Filip może sobie pozwolić na wbicie szpili byłym nazistom, ksenofobom i strasznym mieszczanom.

Pamiętajmy jednak, że jego bohatera nie należy traktować stuprocentowo poważnie. Ten przekonany o własnych racjach pieniacz niekiedy przesadza z prowokacjami i wygłaszaniem bezkompromisowych sądów. Mina rozbawionego czytelnika niespodziewanie rzednie choćby w momencie, gdy atakowana przez Mesztiaczka starsza kobieta nagle zaczyna opowiadać o tym, jak w 1945 roku została zgwałcona przez czeskiego arytokratę.

Ota Filip nie próbuje rozsądzić, kto na dwudziestowiecznych dramatach ucierpiał najbardziej. "Sąsiedzi..." dowodzą raczej tego, że od piętna dawnych traum nie ma ucieczki. Wspomnienia nazizmu i komunizmu są nie do zagłuszenia, mieszkańcy Europy Środkowej ciągną je za sobą jak kulę u nogi, która ciąży, a nierzadko naraża na śmieszność. "Sąsiedzi..." niejednokrotnie potrafią wprawić w osłupienie.

Czeski autor śmiało żongluje konwencjami, a natłok przedziwnych zdarzeń i wątków momentami może spowodować wręcz poczucie przesytu. Wywołując duchy środkowoeuropejskiej przeszłości, Ota Filip potrafi jednocześnie rozbawić do łez. Wyczyn to, trzeba przyznać, godny podziwu.