Nie bałaś się drugiej książki (powieści "Dzidzia" - przyp.)?

Sylwia Chutnik*: Przy okazji drugiej książki wypracowałam sobie strategię "odczepcie się". Jestem gotowa jej bronić. Kiedy się pisze coś, co nie jest tajemnicą z pamiętnika, a powieścią, która ma być wydana, trzeba mieć twardy tyłek - szczególnie to przydatne w dobie forów internetowych, komentarzy itp.


Obie twoje książki dotykają tematu wojny. Można odnieść wrażenie, że wojna jest twoją obsesją.

Tak, brałam udział w powstaniu i dopadają mnie wspomnienia kombatanckie (śmiech). Poważnie mówiąc, nie wiem, skąd się to bierze. W mojej rodzinie nie ma tradycji powstańczych, nikt mi w powstaniu nie zginął ani nawet nie walczył. Nie wyniosłam więc tego z domu. Wydaje mi się, że to się zaczęło wraz z zainteresowaniem Warszawą, a potem 20-leciem międzywojennym. Interesowałam się powstaniem w getcie i Powstaniem Warszawskim w kontekście Warszawy. Bardzo mnie wkurza, gdy ktoś się podnieca rokiem 1944 oraz uparcie twierdzi, że my wszyscy z "Szarych Szeregów".






Reklama


Należy odbrązawiać takie mity?

Tak. Bardzo mnie denerwuje ich powielanie, bardzo mnie denerwuje dyskusja: jesteś za powstaniem czy nie? To jest poziom rozmowy o drużynach piłkarskich. Jesteś za powstaniem czy za innym klubem? No nie ma innego klubu. Odchodzę od tych strategii militarnych na rzecz opowieści o tym, jak ta wojenna katastrofa wpłynęła na mieszkańców Warszawy.


I w twoim debiucie, i w "Dzidzi" widać zainteresowanie codziennością, podejście do wielkich tematów od strony małych wydarzeń i z perspektywy kobiecej.

Pojedyncze historie kobiet nadal są odczytywane jako drugorzędne. W podręcznikach historii jest jedna kobieta lub dwie i zawsze to jest czyjaś żona albo Curie-Skłodowska. A i ona miała męża, o którym teraz państwu opowiemy...


Jednak w prozie polskiej nazywanej artystyczną kobiety właśnie robią karierę...

Nie ma kariery pisarskiej, chyba że jesteś Grocholą. Zgadzam się jednak, że to dobry czas dla kobiet. Panuje sprzyjający klimat, ale myśmy to wywalczyły. Cały czas przepychamy się. A nawet jak się przepchniesz, pytają, czy to nie draństwo. Ale powoli tworzy się równowaga.

Reklama



Podobno nie lubisz rozmawiać o literaturze.

Nie lubię, a muszę. Zawsze odwracam kota ogonem, by porozmawiać o działalności społecznej. To wynika ze strachu, że dyskusja przeniesie się na wyższy poziom i zaczniemy teoretyzować. Nie będę się kreować na proletariat, ale jest wiele ważniejszych tematów.


A jednak spróbujmy porozmawiać o twojej drugiej książce. Jej tytułowa bohaterka to kalekie dziecko nazywane Zemstą Historii...

Igram z przeświadczeniem, że historia zatoczy koło i popchnie nas w dziwnym kierunku, gdy nie będziemy się tego spodziewać. Kobiety, które rodzą niepełnosprawne dzieci, najpierw zaczynają się zastanawiać, co ja lub ktoś wokół mnie zrobił, że mnie to spotkało. Chciałam zapytać, zważywszy na historię Polski, czy to nie jest tak, że musimy ponosić za coś karę. A z drugiej strony naczelnym hymnem Polski jest "Polacy, nic się nie stało". Więc jak się mogło coś stać, skoro nic się nie stało?


Nie do końca podobał mi się sposób przedstawienia przeciętnego Polaka, mieszkańca małego miasteczka. Zawistny, małostkowy, okrutny. Czy to nie idzie w stronę stereotypu?

Ja nic nie odkrywam. Wszystkie opisane przeze mnie sposoby działania i myślenia już istnieją. Większość historii, które opisałam, są prawdziwe. Pracując w fundacji, dostaję tygodniowo mnóstwo listów, w których rodzice proszą o wsparcie finansowe na rehabilitację ich dzieci. Do tego dołączona jest historia choroby, zdjęcia dzieci. Często to tyle chorób, że nie mieszczą się na jednej stronie. Musiałam sobie jakoś z tym poradzić. Chcę, żeby literatura mierzyła się z naszymi traumami.


Jaki jest największy problem polskich kobiet?

Pracując w fundacji, zobaczyłam, że kobietom się wydaje, iż będą mogły płynąć na fali całe życie. Tymczasem kobiety powinny myśleć i działać. Bardzo mnie irytuje ich roszczeniowe podejście. Kobiety nie chcą prawdziwych zmian, tylko doraźnej pomocy. Są pomiędzy wzorem z kobiecego pisma, czyli superkobietą, a tym, że musisz posprzątać w domu i zmyć gary, bo nikt za ciebie tego nie zrobi.


Ależ można wytresować mężczyznę.

Prowadzimy spotkania w Kołach Gospodyń Miejskich i mamy spotkania z mediatorką rodzinną. Dopiero tam kobiety dowiadują się, jak dzielić obowiązki po równo z mężem. Nie jest z tym łatwo. Gdybym była tylko panią literatką, która żyje od spotkania do spotkania, to żyłabym w kawiarnianym środowisku i o tym nie wiedziała.



Ale to byłoby takie przyjemne...

To prawda, i zaczęłabym pisać normalne książki.


Nie chcesz mieć przyjemnego życia?

Ale ja mam przyjemne życie i dlatego chcę, żeby mieli je też inni.


"Nie ma twórczości bez polityki i zacięcia społecznego" - powiedziałaś kiedyś.

Mojej twórczości. W Polsce jest mało takiej literatury. Wydaje mi się, że to po prostu potrzebne. Jest problem z moim pisaniem, że jest o rzeczach, o których nikt nie chce słuchać. A potem ktoś dźga i pyta: a pamiętasz wojnę?


Twoja książka to próba szukania nowego języka mówienia o wojnie.

Bardzo lubię Rachelę Auerbach, która jest w Polsce nieznana. Prowadziła stołówkę dla literatów oraz inteligencji getta i spisywała to, co widzi, przy użyciu groteskowego języka. On przerażał, a brał się z tego, że Auerbach musiała odbić się od tkliwości. To jest dobry sposób na to, by ważne sprawy nie zginęły w naszej pamięci.


Ale nie godzisz się na tradycyjne mówienie o traumie wojennej?

Nie dam się wciągnąć w rozmowę o tym, co i jak pisać się powinno. Mnie nie interesuje, co się powinno.



*Sylwia Chutnik (rocznik 1979), pisarka, działaczka społeczna. Kieruje Fundacją MaMa, zajmującą się prawami matek. Za debiutancką powieść "Kieszonkowy atlas kobiet" została nagrodzona Paszportem Polityki.