Ten wielki ciężki niedźwiedź, jak sam Eco o sobie mówi, często dobroduszny, jeśli jest złośliwy - to elegancko, jeśli dowcipny - to w dobrym stylu, ogólnie raczej ciepły i kojący (do rany, do mózgu go przyłóż). Autor "Imienia róży" zsyła ze swego matecznika kolejne teksty, z którymi dość trudno polemizować, gdy jest się wyznawcą zdrowego rozsądku, nie stroni się od kompromisów i myślenia dialektycznego, i złoty środek uznaje za wartość nadrzędną.

Oświeceniowe dziedzictwo, do którego odwołuje się w najnowszej książce Eco, opiera się na "zasadzie koniecznej negocjacji". O ile jej filozoficzne ugruntowanie nie jest nadzwyczaj świeże (wierność duchowi Oświecenia to od lat dość powszechne i niekiedy łatwe credo intelektualnej tożsamości), o tyle jej niegasnąca potrzeba stawia Eco w rzędzie niezbędnych dzisiaj optymistów mimo wszystko, orędowników optymalnej racjonalności i możliwości pragmatycznego, trzeźwego porozumienia. Takiego, które pozwoli wszystkim na przykład - to tytuł jednego z tekstów - zarazem "kochać Amerykę i maszerować w obronie pokoju".

Reklama

W tym zbiorze wykładów, miniesejów, komentarzy i felietonów (z okresu 2000 - 2005) nie znajdziemy więc tonu apokaliptycznego, tak w ostatnich latach głośnego, gdy mowa o stanie społeczeństwa postnowoczesnego w dobie globalizacji, wirtualnej komunikacji i medialnego karnawału, czy o przyszłych dziejach świata zakleszczonego na nowo między wojującymi cywilizacjami. Eco jak większość czytanych dziś chętnie analityków jest bezwzględnym i pozbawionym złudzeń demistyfikatorem ("czasy są marne, obyczaje zepsute", pisze), jednak brak u niego namiętnej wizji rozpadu i nadchodzącego końca, jaką znajdziemy na przykład u Baudrillarda czy Virilio.

Może dlatego język Eco, nie zawsze oryginalny, dla czytelników nerwowych może za spokojny i konkretny, nie jest dotknięty ponurą delektacją, daleki jest od przyjemnej i atrakcyjnej w lekturze przesady, stylistycznych efektów i smacznych, wyrafinowanych hipotez zmierzchu. Zamiast kontemplacji szkieletu i kasandrycznych omdleń, Eco oferuje humor, choćby i czarny, ale też poczucie, że może jakoś z tego wyjdziemy.

Historyczna erudycja zaprzęgnięta do analiz politycznych i socjologicznych sprawia, że w przeciwieństwie do apokaliptyków Eco dostrzega w początkowych dziejach trzeciego tysiąclecia nie tyle znaki niebywałe, ile symptomy powtórzenia, "zjawiska świadczące o cofaniu się", o wykonywaniu przez Historię - jak tytułowy rak - ruchów do tyłu. Odświeżony spór między Kościołem a państwem, powrót "wojny gorącej, wojującej", czyli partyzanckiej (takiej jak w Afganistanie i Iraku) po wcześniejszej "wojnie nowego typu" w Zatoce, powrót chrześcijańskiego fundamentalizmu, antysemityzmu, teorii spiskowych i doktryn faszyzujących, te i inne zjawiska tworzą wedle Eco odnowiony front dziejowej tradycji; ruch dziejów stał się wsteczny, nie postępujący.

Reklama

Patrząc na dzieje z perspektywy woskiej odkrywa natomiast Eco jedno zjawisko, które uznaje za nowe i wyjątkowo niebezpieczne dla przyszłości: są nim rządy populistyczne, "odwołujące się do społeczeństwa przez media i oparte na prywatnym przedsiębiorstwie, dbającym o swój prywatny interes". Innymi słowy, berlusconizm, najbardziej czarna owca tej książki. Bicie w Berlusconiego, populistę, który posiadł większość mediów (trzy stacje telewizyjne własne i trzy inne pod kontrolą; wiele istotnych gazet) tworzy jej najgorętsze i chyba najlepsze strony; demaskowanie retoryki władzy jest specjalnością Eco. Czytając je, trudno wszak przestać się dziwić, że Europa przełknęła w końcu spokojnie tych sześć stacji premiera, i że Włosi, choć tak rozkochani w swej telewizji, po czterech latach wypluli premiera za burtę.

Umberto Eco, Rakiem. Gorąca wojna i populizm mediów, przeł. Joanna Ugniewska, Anna Wasilewska, Krzysztof Żaboklicki, WAB 2007