Amerykański pisarz przyzwyczaił już czytelników, że nie owija kontrowersji w bawełnę, uwielbia prowokacje i anarchistyczną satyrę, zaś jego ekscentryczne poczucie humoru może niektórych wrażliwców błyskawicznie zaprowadzić na krawędź muszli klozetowej. A przy tym nadal mamy do czynienia z literaturą stawiającą intelektualne pytania i formułującą trafne diagnozy, stylistycznie nienaganną, dynamiczną, poruszającą. Jeden z bohaterów Woody’ego Allena sformułował kiedyś mocno niepoprawną politycznie maksymę: "Rekordy są po to, żeby je pobijać" (chodziło o Holocaust). Palahniuk zdaje się do niej stosować z żelazną konsekwencją. "Udław się" jest bowiem historią nieuznającą żadnych świętości, mocną nawet jak na pisarza z Portland, w stanie Oregon.

Reklama

Dobiegający trzydziestki Victor Mancini w ramach czwartego kroku terapii uzależnień opowiada swoją historię - dzieje seksoholika, który szuka okazji do kompulsywnej kopulacji nawet na spotkaniach grup wsparcia, dziecka przekazywanego niczym sztafetowa pałeczka w łańcuszku kolejnych rodzin zastępczych, samotnego wyrzutka ze skłonnością do mitomanii. Victor pracuje w Kolonii Dunsboro, muzeum na świeżym powietrzu mającym imitować XVIII-wieczną osadę - za sześć dolarów za godzinę biega w pantalonach po kurzych gówienkach i udaje protoplastę współczesnych Amerykanów. Jednak rzeczywiste źródło dochodów niedoszłego absolwenta studiów medycznych jest inne - praktykuje on szczególny sport, a mianowicie dławienie się w restauracjach.

Padając w konwulsjach na posadzkę, z nieprzeżutym kawałkiem befsztyka w gardle, gra rolę ofiary i stwarza sposobność, by ludzie przy sąsiednich stolikach mogli wykazać się bohaterstwem. Wdzięczność, jaką owi zwyczajni-niezwyczajni żywią pod jego adresem, owocuje stosem kartek pocztowych na wszelakie święta i plikiem czeków na okrągłe sumki. A Victor ma wydatki - płaci co miesiąc ogromną kwotę pieniędzy na utrzymanie przebywającej w zamkniętym ośrodku chorej na Alzheimera matki, w przeszłości groteskowej kontrkulturowej aktywistki wypuszczającej zwierzęta z zoo i podmieniającej farby do włosów w supermarketach.

Jakkolwiek dziwacznie by to wszystko nie brzmiało, Palahniuk potrafi z zestawu przerysowanych absurdów i apokaliptycznych portretów ułożyć narrację mającą wszelkie pozory prawdopodobieństwa, malując przy okazji obraz świata, który - choć jest karykaturą - w zarysach niezwykle przypomina naszą codzienność, a w szczególności to, co chcielibyśmy ukryć, zapomnieć, wymazać. Ta ostentacyjnie okrutna historia przesycona jest dwiema sprzecznymi emocjami - swiftowską mizantropią (poczytajcie pełną wersję "Podróży Guliwera" - to dopiero fajerwerki szczerej nienawiści do ludzkiego gatunku) i nieukrywaną sympatią dla bohaterów, zbieraniny życiowych rozbitków, nieudaczników, krętaczy, nieszczęśliwych wykolejeńców wszelkiej maści.

Reklama

I choć Palahniuk nie oszczędza nikogo i niczego - bezkompromisowo wykpiwa Amerykę, kontrkulturę, medycynę, seksualność, religię, miejskie legendy, przekraczając kolejne bariery dobrego smaku, przypomina trochę w swojej litanii ciemnych stron ludzkiej natury innego ponuraka zza Oceanu, Toma Waitsa. Egzystencja to koszmar, nie da się ukryć. W istocie jesteśmy samotni, porzuceni i bezradni. Ale życie w błocie i poniżeniu nadal pozostaje życiem i trzeba sobie z tym jakoś radzić. Najlepiej stosując terapię szokową.

"Udław się"
Chuck Palahniuk, przeł. Robert Ginalski, Niebieska Studnia 2007