Skąd wziął się Anders Breivik? Kim były jego ofiary? Dlaczego norweska policja i służby powstrzymały mordercę tak późno? I w końcu, jak z tą tragedią poradziło sobie norweskie społeczeństwo?

Reklama

Odpowiedzi na te pytania próbuje udzielić norweska reporterka Asne Seierstad. Jak sama wyjaśnia we wstępie, jej książka zaczęła się od jednego artykułu. „Znajdź mi wszystko, co tylko się da na temat tego człowieka” – takie polecenie usłyszała od redaktora „Newsweeka”, który po zamachach zlecił jej napisanie tekstu o Breiviku. Wówczas nie udało jej się znaleźć zbyt wiele. Po raz kolejny poproszono by zajęła się tym tematem, gdy ruszył proces terrorysty. Na to, co zobaczyła i usłyszała na sali sądowej, nie była przygotowana. Zrozumiała, że musi wniknąć w ten temat głębiej, wkrótce dojrzała w niej myśl o napisaniu książki.

Jeden z nas

Dlaczego to, co zrobił Anders Breivik było tak ogromnym szokiem dla zachodniego świata? Ponieważ dokonał tego „jeden z nas”. Norweg, Europejczyk, chrześcijanin, mężczyzna wychowany w naszym kręgu kulturowym. Myśl, że polityczna idea tak bardzo zatruła umysł z pozoru zwyczajnego obywatela europejskiego państwa dobrobytu, budzi niepokój. Oznacza to bowiem, że potencjalnych Breivików wśród nas może być więcej, zwłaszcza dziś, gdy w wielu społeczeństwach dochodzi do coraz większej radykalizacji nacjonalistycznych poglądów.

Asne Seierstad w swojej książce analizuje życie Breivika od narodzin, aż do końca procesu, w którym został skazany. Autorka opisuje jego dzieciństwo, etap dorastania i dorosłości, a także moment, w którym w jego głowie zaczyna rodzić się chora idea. Dziennikarka odkrywa, że przed dokonaniem zamachu, Breivik niemal pięć lat swojego życia poświęcił grom komputerowym. W wirtualnym świecie World of Warcraft potrafił siedzieć całymi miesiącami, z niewielkimi przerwami na sen i posiłki. Zaszyty w sypialni rodzinnego domu, coraz bardziej zagłębiał się w świat magów i walki na miecze. W międzyczasie, jego głowę zaczęła ogarniać myśl o islamizacji Europy. Swoimi przekonaniami na temat zagrożeń, jakie niosą ze sobą imigranci z krajów arabskich, zamęczał całe swoje, i tak bardzo nieliczne otoczenie. Matka miała nadzieję, że to chwilowy etap, który minie, gdy jej syn znajdzie w końcu pracę i kandydatkę na żonę. Znajomi zbywali jego wykłady i coraz rzadziej zapraszali na towarzyskie spotkania.
W końcu Anders Breivik zaczął tworzyć alternatywną rzeczywistość. Marzyło mu się powołanie ogólnoeuropejskiego ruchu oporu przeciwko islamowi, na czele którego miał oczywiście stanąć on sam. Aby przekazać światu swoje, jak mniemał odkrywcze i rewolucyjne idee, postanowił napisać książkę. Nie miał talentu pisarskiego, ani nawet charyzmy przywódczej, dlatego w swoim „dziele” posługiwał się głównie plagiatem oraz tendencyjnie wybieranymi fragmentami Koranu. Selekcjonował fakty tak, by pasowały pod jego tezę. Wszędzie widział teorie spiskowe.

Problem z islamem porównał do pękniętego kranu. Kiedy zalewa nam łazienkę, nie zajmujemy się najpierw wycieraniem wody, a próbujemy uporać się z usterką. Wodą byli dla niego muzułmanie, uszkodzonym kranem zaś norweski rząd i lewicowe partie. To tłumaczy, dlaczego Breivik nie zaatakował imigrantów, tylko rządową dzielnicę Oslo oraz zjazd młodzieżówki Partii Pracy.

Reklama

Misja szaleńca

Myśl o przelaniu krwi w imię jedynej słusznej idei, narodziła się w głowie Breivika w trakcie pracy nad książką. Proces nakręcania się umysłu szaleńca, odzwierciedlają jej kolejne części. Z początku dość umiarkowana, zawierająca myśli i koncepcje krążące po Internecie. Z każdą stroną treści stają się coraz bardziej radykalne, by pod koniec nawoływać do walki i przelewania krwi. Rewolucji kulturowej, przywracającej Norwegii czystość rasy, miała przewodniczyć organizacja Knights Templar, którą na kartach swojego „dzieła” powołał Breivik, czyniąc siebie samego najwyższym rangą Komandorem Antykomunistycznego Ruchu Oporu Przeciwko Islamizacji Europy i Norwegii.

Breivik gardził lewicowymi poglądami, był przeciwny feministkom, równouprawnieniu, tolerancji dla mniejszości seksualnych. Główne zagrożenie jednak widział w imigrantach, którzy jego zdaniem niszczyli kulturę i społeczeństwo Europy.

Pomysłów na to, jak wcielić swoje idee w czyn miał wiele. W końcu jednak postanowił zbudować bombę. Materiały do jej konstrukcji zbierał od wiosny 2010 roku. By nie wzbudzać podejrzeń zakupami nawozów, z których pozyskiwał składniki, zarejestrował jednoosobową działalność. Początkowo gromadził wyposażenie w piwnicy domu matki, po kilku miesiącach wynajął gospodarstwo na wsi. Z dala od ludzkich spojrzeń, mógł skupić się na żmudnym i czasochłonnym procesie konstruowania potężnego ładunku wybuchowego. Gotując kwas siarkowy, jednocześnie dbał o kondycję fizyczną i kończył prace nad swoim manifestem. W końcu niemal perfekcyjnie przygotowany plan był gotowy, by wcielić go w życie.

Bano, Lara, Simon, Anders, Viljar ...

Równocześnie z opisem narodzin terrorysty, autorka przedstawia historię kilkorga nastolatków, którzy stali się celami ataków Breivika. Bano Rashid z imigranckiej rodziny pochodzącej z Kurdystanu, bardzo chciała czuć się członkiem norweskiego społeczeństwa. Simon Saebo, rodowity Norweg, młody aktywista, zwany przez przyjaciół następcą JFK. Podczas jednego ze swoich przemówień stwierdził, że choć schlebia mu takie porównanie, ma nadzieję, iż czeka go inny los, niż amerykańskiego prezydenta. Los ironicznie zadrwił sobie z jego słów.

Dzięki bardzo osobistym relacjom rodziny i najbliższy, zawartym w "Jeden z nas", młodzi aktywiści związani z Partią Pracy przestają być kolejnymi numerkami na liście ofiar terrorysty, a stają się wyrazistymi postaciami, pełnymi entuzjazmu i młodzieńczej radości życia nastolatkami, którzy stracili życie z rąk szaleńca.

Jedno życie na minutę

Część książki, poświęcona makabrycznym działaniom Andersa Breivika na wyspie Utoya jest trudna do przebrnięcia. Autorka odtworzyła wszystko z taką dokładnością, że czytelnik może niemal poczuć atmosferę panicznego strachu i desperackich prób ratowania swojego życia, podejmowanych przez zgromadzoną na wyspie młodzież. Dzięki rozmowom z rodzinami ofiar, osobami które przeżyły tę tragedię, a także dokładnym oględzinom miejsca zdarzenia, autorka bardzo szczegółowo opisuje polowanie, jakie szaleniec urządził na młodych ludzi. Od momentu dotarcia na Utoyę, do chwili aresztowania, Anders Breivik zastrzelił 69 osób, a ranił 110.

Co poszło nie tak

Książka „Jeden z nas” jest także rozliczeniem z norweską policją i służbami specjalnymi. Od momentu wybuchu bomby w rządowej dzielnicy Oslo, do chwili zastrzelenia pierwszej ofiary na Utoyi, minęły prawie dwie godziny. Przez ten czas, Breivik zdążył przemieścić się z centrum miasta nad jezioro Tyrifjorden, stał w korkach, dojechał do przystani, czekał na prom i dopłynął do brzegu wyspy. Tymczasem policja już 5 minut po wybuchu dostała pierwsze telefoniczne zgłoszenie o podejrzanym mężczyźnie widzianym w miejscu zamachu. Informator opisał Breivika i podał dokładne numery rejestracyjne jego samochodu. Przez długi czas informację tę ignorowano. Kiedy w końcu postanowiono wziąć ją pod uwagę i przekazano lokalnym posterunkom, część z nich kompletnie zignorowała rozkazy patrolowania dróg wyjazdowych z Oslo. Wśród nich były te z rejonu, przez który przejeżdżał Breivik. Gdyby zastosowały się do poleceń, mogły wyłapać samochód i powstrzymać terrorystę. Tak się jednak nie stało. Przez nikogo nie niepokojony Breivik zdołał bez problemu dostać się na wyspę wraz w wielką torbą wyładowaną amunicją.

Prawdziwie dramatyczna seria błędów i wpadek antyterrorystów następuje jednak wówczas, gdy Breivik rozpoczyna rozstrzeliwanie ludzi na wyspie. Młodzież miała telefony komórkowe, informacje o tym, co dzieje się na Utoyi niemal natychmiast dotarły do policji. Zorientowawszy się w sytuacji, rozpoczęto gorączkowe poszukiwania środka transportu na wyspę. Nikt nie pomyślał o promie, którym dostali się tam uczestnicy obozu i który w kilka minut mógł przetransportować spory oddział na Utoyę. Droga powietrzna również nie wchodziła w grę. Norweska policja dysponowała bowiem wówczas jednym śmigłowcem, którego cała załoga przebywała aktualnie na urlopie. Kiedy do opanowania ataku w końcu wysłano jednostkę specjalną Delta, najpierw pomylono wyspy, przez co antyterroryści stracili cenne minuty. Następnie zaś oddział wsiadł na ponton, który pod ciężarem sprzętu zaczął się zatapiać. Antyterrorystom pomógł turysta z kampingu, który podpłynął do nich prywatną łodzią.
Pomyłki zabrały jednostce specjalnej kilkanaście, do kilkudziesięciu minut. W tym czasie Anders Breivik zabijał średnio jedną osobę na minutę.

Miłością odpowiemy na nienawiść

Ostatnia część książki to opis procesu, który był częścią całego planu Breivika. Szaleniec wymyślił sobie bowiem, że na sali sądowej zwieńczy swoje dzieło, wygłaszając płomienne przemowy porywające tłumy. Szybko zrozumiał jednak, że nikt nie pozwoli mu na propagowanie chorej ideologii.

Autorka "Jednego z nas" opisuje także, jak rodziny ofiar oraz norweskie społeczeństwo próbowało radzić sobie z tą tragedią.

Norwegowie postanowili odpowiedzieć na nienawiść miłością. Nigdy nie porzucimy naszych wartości. Naszą odpowiedzią będzie jeszcze więcej demokracji, jeszcze więcej otwartości i jeszcze więcej człowieczeństwa. Ale nigdy naiwności – powiedział premier Norwegii z ramienia Partii Pracy, Jens Stoltenberg. I tak faktycznie norweskie społeczeństwo radziło sobie początkowo z tragedią. Ludzie zamiast zemsty i rozliczania winnych, szukali poczucia wspólnoty i bliskości. Trzymali się za ręce i płakali.

Anders Breivik został skazany na 21 lat więzienia, z możliwością nieograniczonego przedłużenia wyroku, jeśli nadal będzie uznawany za zagrożenie dla społeczeństwa.

Książka Asne Seierstad "Jeden z nas" ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa WAB.