Rzeź wołyńska ma swoją historię i ma swoją skomplikowaną historiografię: wciąż trwa – w dużej mierze polityczny – spór o to, czy mieliśmy do czynienia z planowym ludobójstwem (jak twierdzi strona polska), czy ze zbrojnym, powstańczym odwetem, który wymknął się spod kontroli (jak utrzymuje strona ukraińska). Tak czy owak, była to klasyczna czystka etniczna.
Zdjęcia z albumu "Echo" Maksymilian Rigamonti
Maksymilian Rigamonti pojechał na Wołyń po 70 latach od tamtych wydarzeń, by zobaczyć, co zostało po zgładzonych wołyńskich wioskach. Nie zostało właściwie nic. Co może w takiej sytuacji zrobić fotograf? Naturalnie zrobić zdjęcia pustce. Rigamonti wiele razy wracał na Wołyń, "do przeszłości, bo na Wołyniu czas się zatrzymał". Fotografował zatem nie tylko pustkę, ale i czas.
Album "Echo" ma oryginalną formę edytorską, do zdjęć trzeba dotrzeć, rozłożyć je – ostrożnie, delikatnie. To jest konceptualny sygnał: będziemy obcować z czymś kruchym i ulotnym. Ale pierwsze, co się rzuca w oczy na tych zdjęciach, to ich paradoksalna swojskość.
Zdjęcie z albumu "Echo" Maksymilian Rigamonti
Znam te łąki, te suche badyle, te cherlawe sosnowe lasy. To pejzaż oszczędny i skromny. Nasz, tutejszy, wiejski. Nie ma w nim żadnej egzotyki. A jednak jest nasączony śmiercią i rozkładem – nikt się w tych miejscach nie osiedlił, nikt nie przywrócił ich kulturze w jej najprostszym nawet sensie: tej ziemi się nie uprawia. Wydaje się skażona tyle zbrodnią, ile pamięcią. A może antypamięcią, bo jest to terytorium, którego się unika, terytorium wyparte, nie-miejsce.
Zdjęcia z albumu "Echo" Maksymilian Rigamonti

Rigamonti sfotografował te emocje i nastroje. Jego zdjęcia trzymają się szarych, monotonnych barw – jakby dzienne światło nie było w stanie rozjaśnić tego świata. Ich symbolika jest nieoczywista, choć kieruje się sugestią, że ludzkie oko, podobnie jak umysł, wszędzie szuka znajomych, znaczących wzorców i kształtów – także tam, gdzie wydarzyły się rzeczy straszliwe, niezrozumiałe, niewypowiadalne.

Na marginesie opowiada się tu o czymś jeszcze: o banalnym, zmiennym spokoju natury. Pustka może być ekspresją utraty, ale może być także wyrazem uniwersalnej płynności materii, gdy ludzkie życie – i popełniona na nim zbrodnia – w sposób nieunikniony wtapiają się w nurt czasu, który wypłukuje historię, zastępując ją biologią i geologią.
Zdjęcia z albumu "Echo" Maksymilian Rigamonti
"Echo" traktuje o nie-miejscach Wołynia. Ale takich przestrzeni opróżnionych z ludzi i pamięci jest oczywiście więcej – i nadal są blisko nas. Las zarósł łemkowskie wsie w Beskidzie Niskim i niemieckie osady na sudeckich zboczach, po lubelskim getcie została praktycznie tylko stara studnia. Znacznie młodsze lasy porastają wyrżnięte muzułmańskie wioski w Bośni i – dla odmiany – niegdysiejsze serbskie osiedla w chorwackiej Krajinie. Rzadko kiedy jednak pejzaż ma tak toksyczne właściwości jak ten sfotografowany przez Rigamontiego.
Tamtejszy czas nie leczy ran, ale wydaje się trucizną.