Austriacka noblistka mogłaby zapewne używać nie pióra, lecz paznokci. Jej książki są bowiem bardziej wydrapane niż napisane. Tworzone z pasją mścicielki, agresorki, rzucającej swoje "j’accuse" (oskarżam) bez wytchnienia. Sama Jelinek wspominała przy okazji ostatnio u nas wydanej powieści "Pożądanie", że chciałaby, aby po lekturze tej książki czytelnik zbladł, a nie przeciągał się jak świnia w bocie. Ma to gwarantowane. Po jej książkach trudno nie czuć się jak kupa mięsa przemielona przez maszynkę, pozostawiona do zgnicia.

Napisana w 2000 roku "Żądza" funduje nam właśnie taki mentalny gwałt. O czym jest książka? Przy odrobinie uporu jesteśmy w stanie spod rumowiska piętrzących się słów wygrzebać całkiem wyraźną akcję: oto Kurt Janisch, żandarm z przeciętnego austriackiego miasteczka, ulubieniec kobiet, amator wszystkiego, co daje materialną korzyść, nawiązuje romans z Gerti, panią domu w średnim wieku, oraz Gabi - szesnastolatką spragnioną doznań. Jedna z pań prędko kończy w rzece w plastikowym worku. Rozpoczyna się śledztwo.

Korzystając z konwencji romansu i kryminału, Jelinek z siłą broni maszynowej rozsadza te gatunki, kradnąc ich język. Następnie - dokładając do niego zbitkę słowną całej masy dostępnych społecznie dyskursów - wtłacza tę hybrydę w usta bohaterów, doprowadzając do jej kompromitacji. I tak Gerti okazuje się samicą spragnioną seksu i znanej z harlequinów namiętności, wypróbowującą na Kurcie wszelkich kobiecych sztuczek, by tylko ten porzucił żonę. Gabi to napalona małolata, która służy mu każdą erotyczną sztuczką opisaną w kobiecych magazynach, za co odpowiedzialny jest jej pęd do wielkiego świata (ach, ekscytujący romans!). Natomiast Kurt to typowy męski wieprz napędzany chęcią zysku i czystą chucią - wszystkich wykorzysta i okłamie.

"Żądzą", jak i innymi powieściami Jelinek, kieruje strategia zdzierania. Zrywania powłoki ze wszystkiego: stosunków władzy, związków uczuciowych i rodzinnych, systemu politycznego i religijnego, a przede wszystkim wszechwładnego języka. Jednak to co fascynujące przy pierwszym zetknięciu z lekturą jej książek, a ciekawe przy drugim, przy kolejnych już nuży. Wieczne plucie jest wątpliwą strategią pisarską. Jelinek jest do bólu jednostronna, nie daje żadnej alternatywy, piekląc się nieustannie i wymachując lingwistycznym orężem. Czasem ma się wrażenie, że autorce wystarczy podrzucić jakieś hasło, by ta (w mistrzowski sposób) natychmiast je przeżuła, przemieliła, pożonglowała nim na wszystkie możliwe sposoby, po czym wypluła - skompromitowane, ośmieszone, pozbawione znaczenia. Ludzie w jej ujęciu to banda kukieł recytujących bełkotliwe hasła, zaprogramowanych do wypełniania przydzielonych im społecznie zadań, które wiążą się z przyjemnością i panowaniem mężczyzn oraz opresją i poddaństwem kobiet.

Książka na szczęście broni się humorem, którego autorce nie brak - posługuje się ona szczególną odmianą sarkastycznego, złośliwego dowcipu. Dla niego oraz dla porażającego języka, zaprawionego solidną dawką jadu warto przez tę powieść przejść, choć to wszystko kolejna wariacja na temat, jakby Austriaczka wciąż oddawała do druku tę samą książkę.


Żądza
Elfriede Jelinek, przeł. Agnieszka Kowaluk, W.A.B. 2007











Reklama