Pan Niewiadomski siedzi w sterylnym pokoju, gdzie do przedmiotów przyklejone są kawałki taśmy z ich nazwami. Na biurku leży plik zdjęć i maszynopis bez tytułu. Kamera umieszczona w suficie robi co sekundę zdjęcie, a mikrofony wychwytują każdy dźwięk. Ogłupiały starzec nie pamięta, kim jest ani gdzie i dlaczego się znalazł. Nie potrafi nawet ustalić, czy w dziwnym pokoju jest uwięziony, czy też może go opuścić.
Ta ascetyczna sceneria bardziej przypomina "Ostatnią taśmę Krappę" Becketta niż pełną zwrotów akcji postmodernistyczną "Trylogię nowojorską", która zapewniła Paulowi Austerowi międzynarodową sławę. Nie ma tu też zabawnych scenek rodzajowych z Brooklynu będących znakiem rozpoznawczym jego późniejszych książek i scenariuszy filmów "Dym" i "Brooklyn Boogie". Pozostała za to charakterystyczna dla Austera obsesja poszukiwania tożsamości i autotematyczna refleksja nad kondycją pisarza.

Tajemniczy maszynopis nie pomaga Niewiadomskiemu w zrozumieniu własnego położenia, podobnie jak liczne wizyty ludzi odwiedzających pokój. Pierwszym gościem jest kobieta o imieniu Anna, która budzi w gospodarzu odległe, ciepłe wspomnienia. Zmusza go do połknięcia pigułek, te jednak zdają się tylko pogłębiać zamęt w głowie bohatera. Potem karmi go, myje i uwalnia od seksualnego napięcia. Jako kolejny zjawia się lekarz, który nakłania starego człowieka do wymyślenia własnego zakończenia historii, której początek przeczytał w maszynopisie. Wszyscy odwiedzający tłumaczą Niewiadomskiemu, że kiedyś osobiście wysyłał ich na nieokreślone bliżej, choć przeważnie bardzo niebezpieczne misje. Ostatnim gościem okazuje się prawnik o nazwisku Quinn. Mówi, że był kiedyś jego pierwszym, najbardziej zaufanym agentem i ujawnia, że w otoczeniu byłego klienta znajduje się wiele osób, które życzą mu śmierci.

Czytelnicy poprzednich powieści Austera rozpoznają ich bohaterów w gościach Niewiadomskiego, sam główny protagonista to nie kto inny jak Mr. Blank z "Trylogii nowojorskiej", alter ego autora. Jednak ta wiedza nie dodaje wrażeniom z lektury "Podróży..." nowego smaku, a raczej psuje i tak dość wątły suspens. O ile bowiem niedookreślona sytuacja anonimowego człowieka przebywającego w dziwnym, monitorowanym pomieszczeniu niesie w sobie jakieś fabularne napięcie, o tyle figura autora metaforycznie uwięzionego wśród bohaterów jest wyświechtana i jednoznaczna. Auster niestety idzie na całość. W zakończeniu wygłasza w imieniu bohaterów rozbrajająco nieodkrywcze credo: "My, wytwory czyjegoś umysłu, przeżyjemy umysł, który nas stworzył, bo gdy tylko rzuca się nas w świat, nigdy nie przestajemy istnieć, a nasze historie opowiada się nawet po naszej śmierci".

Owa banalna puenta stanowi zdecydowanie niewystarczającą nagrodę za przebrnięcie przez tę dość nużącą, choć na szczęście niedługą opowieść, pozbawioną w równej mierze napięcia, co humoru. Wypada żałować, że Auster porzucił nowojorski koloryt lokalny. Lepiej mu było w szatach kronikarza Brooklynu niż w przyciężkiej todze pisarza introwertyka.


Podróże po skryptorium
Paul Auster, przeł. Wojsław Brydak, Rebis 2007










Reklama