Niedługo po narodzinach fotografii ustalono, że piękno i codzienność nie będą iść pod rękę, a nowa sztuka rozeszła się w dwóch kierunkach – artystycznym i reportażowym. Pierwsze próby fotografii reportażowej (nieznanej jeszcze wówczas pod taką nazwą) - od zawsze dobrze czującej się w roli milczącego świadka historycznych tragedii - sięgają połowy XIX wieku i amerykańskiej wojny secesyjnej. Jednak powstałe wówczas zdjęcia nie miały szans dotrzeć do szerszej publiczności. Sytuacja zmieniła się gwałtownie w latach 30. XX wieku dzięki prężnemu rozwojowi prasy.

Fotografie pojawiające się wówczas na łamach najważniejszych gazet były szeroko komentowane i zaczęły intensywnie wpływać na opinię publiczną. Jedną z pierwszych takich kulturowych ikon stało się zdjęcie autorstwa Roberta Capy, przedstawiające śmierć lojalistycznego żołnierza podczas wojny domowej w Hiszpanii. Okazało się, że jedna wyrazista fotografia może być bardziej wymowna od tysięcy relacji ustnych bądź pisemnych. Tak narodziła się fotografia prasowa.

Słynne zdjęcie Roberta Capy zostało opublikowane we francuskim magazynie "Vu" w 1936 roku. Rok później na chicagowskim uniwersytecie wydano pierwszy numer studenckiego pisma "Pulse", którego redaktorem był John G. Morris, autor ukazującej się właśnie po polsku książki "Zdobyć zdjęcie. Moja historia fotografii prasowej". Autobiograficzna opowieść Morrisa - jednego z najwybitniejszych specjalistów w dziedzinie fotografii prasowej - skupia się na jego imponującej karierze zawodowej.

W zasadzie wszędzie tam, gdzie działy się rzeczy pionierskie i przełomowe, w tle możemy dojrzeć cień autora "Zdobyć zdjęcie". Pracował jako fotoedytor w "Life", "National Geographic", "Washington Post" i "New York Times", był pierwszym redaktorem wykonawczym słynnej agencji fotograficznej Magnum, wielokrotnym jurorem World Press Photo. Wśród jego bliskich współpracowników znajdują się najwybitniejsi fotograficy XX wieku (m.in. Robert Capa, Henri Cartier-Bresson, W. Eugene Smith, David "Chim" Seymour), zaś setki innych, którzy stanowili o obliczu światowej fotografii, znał osobiście. Sam nigdy nie fotografował, więc jego spojrzenie zachowuje należny dystans i nie jest skażone zawodowym subiektywizmem.

Czy wolno jednak traktować "Zdobyć zdjęcie" jako rzetelny przewodnik po historii fotografii prasowej? Raczej nie, o czym sam autor lojalnie uprzedza w podtytule książki. To nad wyraz prywatna opowieść, redukująca, na zasadzie pars pro toto, dzieje fotografii reportażowej do osobistych doświadczeń autora. Czasami jednak te zakulisowe opowieści o zdobywaniu fotografii, które stały się później kamieniami milowymi XX-wiecznej ikonografii są dużo bardziej zajmujące od kompletnej podręcznikowej wiedzy. Tak jest chociażby w przypadku historii słynnego zdjęcia Roberta Capy, które przedstawia desant alianckiej floty u wybrzeży Normandii w 1944 roku - przed oddaniem gazety do druku, gdy cztery rolki filmu trafiły do laboratorium, okazało się, że podczas pośpiesznego suszenia negatywu stopiła się emulsja. Z ponad setek zdjęć ocalało jedenaście - nieostrych i poruszonych.

Capa, ryzykujący swoje życie dla najlepszego ujęcia, był wściekły. Ale właśnie jedno zdjęcie z tej pechowej jedenastki stało się symbolem D-Day. Historia dopisała tej opowieści ciąg dalszy. Robert Capa za fotoreporterską zuchwałość zapłacił dziesięć lat później najwyższą cenę, ginąc podczas wojny w Indochinach. Natomiast jego normandzkie zdjęcie znalazło się ponownie na okładkach gazet pół wieku od pierwszej prasowej publikacji. W 1994 roku zidentyfikowano żołnierza ze wspomnianej fotografii, zaś w 1998 roku Steven Spielberg wykorzystał "jedenastkę Capy" jako podstawowy materiał wyjściowy podczas inscenizowania słynnej początkowej sceny filmu "Szeregowiec Ryan".


Zdobyć zdjęcie. Moja historia fotografii prasowej
John G. Morris, przeł. Maciej Świerkocki, Cyklady 2007













Reklama