Trudno wciąż męczyć ludzi pytaniami, dlaczego właściwie wyjechali, i zapętlać się w kolejnych socjologicznych tyradach na łamach gazet. Od świeżych emigrantów możemy właściwie wymagać tylko jednego: by opowiedzieli nam swoje historie, dali nam znać, jak tam naprawdę jest. Wypatrują ich nie tylko czytelnicy. Czekają na nie również media - emigracja nadal pozostaje jednym z głównych elementów publicznego dyskursu, choćby dlatego, że hasłem "wyjechało dwa miliony najzdolniejszych" przerzucali się politycy w minionej kampanii wyborczej.
Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnie parę lat historii naszej literatury upłynęło nam między innymi pod znakiem tendencyjności (mieliśmy wysyp książek "szybkiej reakcji", literacko odpowiadających na społeczne analizy z prasy, rozliczających się z kapitalizmem czy poruszających problemy emancypacyjne), aż dziw bierze, że nie pojawiła się jeszcze potężna, prężna fala literatury emigracyjnej. Wciąż dostajemy słabe namiastki. Każdy z nas ma znajomego, który był lub jest Tam, i zdał nam stosowną relację przy pierwszej możliwej okazji; gdybyśmy jednak chcieli polegać na literaturze, musielibyśmy stwierdzić, że po prostu nie wiemy, jak Tam naprawdę jest. Pytanie tylko, czy brakuje literackich indywidualności, czy może życie na emigracji bywa po prostu nieciekawe, bo polega głównie na mrówczym ciułaniu funtów i euro.
Zderzenia stereotypów
Polak na obczyźnie jest Polaczkiem po dwakroć, a pierwsza tę prawdę pokazała Joanna Pawluśkiewicz w literacko słabej, ale pełnej celnych obserwacji "Pani na domkach" (Ha!art 2006). Powieść ta nie opisywała bynajmniej sytuacji masowego exodusu młodych ludzi na Wyspy, ale koncentrowała się na zjadliwym opisie amerykańskiej Polonii, wywodzącej się z fal emigracyjnych ostatnich kilkudziesięciu lat. Amerykański, a konkretniej kanadyjski wątek wybrała również Marta Zaraska, autorka powieści "Zawieszeni" (Muza 2007). Autorka dużą część powieści poświęca na opisywanie rozdźwięku pomiędzy Kanadą a Polską - problem w tym, że Polska jawi jej się jedynie za pomocą gazetowych schematów - Lepperem, Wałęsą, rolnikami i szarością, zaś najważniejszą zauważoną przez autorkę różnicą między oboma krajami są... gniazdka elektryczne.
Niestety nie dowiadujemy się zbyt wiele o kanadyjskiej emigracji, Zaraska serwuje nam za to kolejne porcje gazetowych banałów również w takich kwestiach, jak menstruacja i "bycie kobietą". Z racji, że największym problemem bohaterki jest jej relacja ze schorowaną matką nieaprobującą wyjazdu do Kanady, "Zawieszonych" jako przykład literatury emigracyjnej można sobie kompletnie odpuścić.
Pierwsze, nieśmiałe próby literackie opisu jednostkowych historii wyjeżdżających na Wyspy Polaków zaczynają się dopiero pojawiać i - mówiąc szczerze - o ile mają pewną wartość informacyjną, brakuje im pisarskiej siły. Głównym atutem "Socjopaty w Londynie" Daniela Koziarskiego (Prószyński i S-ka 2007) jest sam narrator, bohater książki, niejaki Tomasz Płachta. To człowiek o zaawansowanej nerwicy i nader kłopotliwej przypadłości polegającej na braku umiejętności trzymania języka za zębami w odpowiednich momentach. Płachta swoją społeczną indolencją generuje rozmaite mniej lub bardziej zabawne historyjki pokazujące zarówno intelektualną płyciznę emigrujących Polaków, jak też różne paradoksy życia w Zjednoczonym Królestwie.
Koziarski stawia tezę, że polskie przywary i mentalne nawyki w zestawieniu z multikulturowym Londynem i panującą tam polityką politycznej poprawności generują silne, kulturowe zderzenie. Momentami rodzi to rzeczywiście trafne i komiczne momenty, i może dlatego "Socjopata w Londynie" najlepiej adaptuje się do krytycznych postulatów "literatury emigracyjnej" jako przedsięwzięcia, przede wszystkim, poznawczego. Szkoda tylko, że Koziarski często poprzestaje na tanich gagach (w rodzaju anegdoty o pomyłce w burdelu, kiedy przyjaciel Płachty źle interpretuje wyraz "shemale" i kończy w objęciach "pani, ale z niespodzianką"), a próbując rozbijać stereotypy, często niektóre umacnia (weźmy choćby przewrażliwionych rasowo Murzynów, nadpobudliwych Azjatów czy myślących głównie penisem Arabów). Reasumując, "Socjopata w Londynie" to solidna literatura rozrywkowa z pokładem lepszych lub częściej słabszych dowcipów, z emigracyjnym Londynem podanym bardziej jako tło dla ekscentrycznego i - trzeba przyznać - ciekawie pomyślanego bohatera.
Pozytywizm i życie wewnętrzne
Zbyt wiele humoru nie znajdziemy natomiast w zbiorze pozytywistycznych nowelek Zajezdnia Londyn Aleksandra Kropiwnickiego (Branta 2007) - historie to może i prawdziwe, ale płaczliwe i tendencyjne (jak rzecz o wioskowym głupku, którego oszukano w Londynie, gdy pojechał zarabiać na żonę alkoholiczkę i dziecko - jak przystało w literaturze pozytywistycznej - ciężko chore na suchoty). W rezultacie otrzymujemy kiepską wersję prasowych reportaży z opowieściami, które gdzieś już słyszeliśmy i niespecjalnie chce nam się do nich wracać. Niezłym, gęstym stylem oraz znakomitymi kombinacjami zdań wyróżniają się za to Lenie Andrzeja Goździkowskiego (Lampa 2007), historia uwięzionych w Elblągu życiowych nieudaczników, którzy spędzają swój wolny czas na próbach analizy swojego tzw. życia wewnętrznego, konsumpcji piwa i graniu w gry video.
Ta historia przeplatana jest narracją jednego z bohaterów, który wybrał kurs na Irlandię, pracując po kolei przy kopaniu rowów i w fabryce napojów gazowanych. Goździkowski stawia na świetne literackie opisy; w świecie Leni najdrobniejsze wydarzenia urastają do rangi niemal metafizycznej. Sceny oparzenia przemysłowym klejem parzą również czytelnika, a fantazje pracującego przy robotach drogowych narratora, który boi się, że w pewnym momencie przewróci się ze zmęczenia i zostanie pogrzebany żywcem przez koparkę, uważam za mój prywatny numer jeden w rankingu emigracyjnych kawałków. O ile jednak Lenie bronią się w roli tekstu literackiego, nieszczególnie zdają egzamin jako wyczerpujący i podany z zaskakującej perspektywy opis życia Polaka na Wyspach. W tej powieści to jedynie przyprawa, sam tekst zajmuje się bardziej analizą stanu ducha, który do decyzji o wyjeździe często doprowadza.
Nuda sytych w internecie
O ile w literaturze drukowanej można znaleźć jeszcze coś, czego o życiu na Wyspach nie wiemy, blogi - czyli tzw. literatura bieżąca - zawodzą na całej linii. Z kilkudziesięciu blogów emigracyjnych, które prześledziłem, jedynie kilka nie przestało być aktualizowanych po jakichś trzech miesiącach (koniec pisania wiązał się z reguły z przeprowadzką, zmianą miejsca pracy, bądź powrotem do Polski) i ma w sobie coś więcej niż typową zawartość sieciowego dziennika, czytaj: zjadłem, wstałem, pojechałem, wróciłem a w weekend kupiłem szafkę i wanienkę dla dziecka. Trudno oskarżać o to samych autorów, nie każdy przecież musi być profesjonalnym literatem; trudno nawet się irytować, bo przecież powinno nas cieszyć, że rodakom się powodzi i piszą do nas ładne, ugładzone, blogowe pocztówki z ziemi obiecanej.
Ale znowu pada pytanie - co tam się tak naprawdę dzieje? Jakie ludzkie charaktery, zachowania i wydarzenia można napotkać? Jakie pułapki kryje w sobie Londyn z perspektywy Polaka? Niektórzy blogerzy, jak Cyniczny77 (cyniczny77.blog.onet.pl), próbują pisać szersze elaboraty na temat schematów rządzących życiem na emigracji, opisują mentalność Polaków oraz zastanawiają się, jak wyglądają na obczyźnie kwestie życia erotycznego albo asymilacji. Blog Cynicznego77 wydaje się pod tym względem rzeczywiście cenny - autor próbuje, na przykład opisywać trzy etapy Polaka na ojczyźnie (etap Lidlowo/Tescowy, etap normalny - kiedy nie kupuje się już tylko gotowych produktów Tesco i nie przelicza się miejscowej waluty na złotówki, oraz etap zintegrowany, gdy siła nabywcza Polaka równa się sile nabywczej przeciętnego obywatela Wielkiej Brytanii). Inni zabierają się za druzgocącą analizę polskiego mentalu w macierzy. - Trochę to śmieszne, a trochę żałosne, ale... jedziemy do kraju, w którym bywałem obrzucany wyzwiskami za noszenie czerwonych dżinsów. Trzeba się do dzikusów strojem dopasować - pisze autor całkiem ciekawego bloga obywatelivrp.blox.pl.
Refleksje, które serwują nam Cyniczny77, autorka bloga formaprzetrwalnikowa.blox.pl, czy Obywatel IV RP, to jednak rzadkość - jeśli już któryś z naszych rodaków na Wyspach ma czas na prowadzenie bloga, wypełnia go opisywaniem codzienności, a co najwyżej samoutwierdzaniem się w słuszności decyzji o emigracji. Z reguły polega to na bieżącym komentowaniu najnowszych wybryków polityków PiS. Nie można jednak odmówić dziennikom emigrantów ważnej cechy informacyjnej - z pomocą wielu z nich da się poznać podstawowe strategie przeżycia w Londynie, czy uzyskać cenne rady w każdej dziedzinie lokalnego życia. W większości jednak możemy poczytać o codziennym życiu zwykłych, w miarę już usytuowanych ludzi. Jest to chyba logiczne - ci, którym na emigracji zbytnio się nie powodzi, nie mają prawdopodobnie motywacji do codziennego informowania o tym świata z kafejki internetowej. Co więcej, pewnie na to ich nie stać, nie mówiąc już o własnym komputerze i podłączeniu do internetu. Paradoksalnie, najciekawszym sieciowym źródłem informacji o emigracyjnej doli Polaka okazują się liczne fotoblogi - jednak te, pomimo najszczerszych chęci, trudno zaklasyfikować do jakiegokolwiek gatunku literackiego.
Więc czekamy
Skoro wyjechało prawie dwa miliony ludzi, dlaczego tak naprawdę żaden z nich nie umie napisać czegoś naprawdę dobrego i trafnego o emigracji - ciekawego bloga, zbioru opowiadań, powieści? Paradoksalnie, ów blogowy stupor nie powinien dziwić, tak samo jak przerywany incydentalnymi książkami zastój w kwestii literatury emigracyjnej. Odpowiedź jest zapewne prostsza niż myślimy: ci ludzie pojechali tam po prostu układać sobie życie. Nie wygnała ich żadna narodowa klęska, żadne nieudane powstanie, żaden totalitarny reżim.
Czy jednak życie na obczyźnie rzeczywiście nie ma w sobie fabularnego potencjału? A emigranci, poza lepiej bądź gorzej płatną pracą, konsumpcją jej owoców i oczywistymi deliberacjami na temat życia tam, nie dysponują czasem, talentem ani ochotą, by sięgnąć głębiej? Nowa powieść emigracyjna byłaby świetnym pretekstem do rozbrojenia matryc, przez które my, Polacy, spoglądamy na świat zewnętrzny, który nieubłaganie się ku nam przybliża. Co więcej, mogłyby się w niej pojawić po prostu świetne i niebanalne historie, których w Londynie - współczesnym Babilonie - z pewnością nie brakuje. A może trzeba na Wyspy wysłać z tajną literacką misją któregoś z publikujących już ojczystych pisarzy. Świeże spojrzenie z zewnątrz często bywa przecież spojrzeniem najtrafniejszym.
Ani ukazujące się powieści o Polakach na zarobkowej emigracji, ani pisane przez nich samych blogi nie zaspokajają głodu na prawdziwą nową literaturę emigracyjną - pisze Jakub Żulczyk.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama